2015/05/29

8. Hades i Hermes

11/12. października

   - Volt! Chodź do mnie mały!
       Nie zważając na to, że jest w drogiej, jedwabnej, bordowej sukni, padła na kolana i rozłożyła szeroko ramiona. Chwilę potem leżała już na ziemi, a wielki, kudłaty bernardyn ślinił się na jej twarz. Śmiała się głośno. Tak bardzo jej go brakowało.
   - Volt! Ty stary głupcze! Złaź z królewny! Nie jesteś już szczeniakiem!
        Ale pies nic sobie z krzyków Dantona nie robił. Do śmiechu Aylin dołączyło jego ciche, pełne radości poszczekiwanie. Była jedyną osobą, której pies był bardziej posłuszny niż właścicielowi. Po jakimś czasie zwierzę odskoczyło na bok, nadal poszczekując.
   - Przepraszam za tego starego drania. Przy tobie zachowuje się jak szczenię. - Mężczyzna pomógł królewnie wstać.
   - Nic się nie stało. Sama go do siebie zawołałam. Dobrze wiesz, że my tak zawsze mamy. 
   - Wiem. I chyba tylko dlatego ten staruszek jeszcze się trzyma.
   - No dobrze. - Otarła twarz chusteczką i uśmiechnęła się. - Tata u siebie?
   - Tak. Ale nie spodziewał się ciebie tak wcześnie.
   - To dobrze. Ma jakieś zajęcie?
   - Nie. Ale za dwie godziny ma spotkanie z radą.
   - Wcześnie dziś zaczynają - powiedziała, patrząc przelotnie na duży zegar na ścianie. Kilka minut po siódmej. 
   - To przez ten przyszły sojusz z Uniką.
   - Mogłam się domyślić.
        Nawet dla niej samej jej głos zabrzmiał dziwnie. Danton odwrócił się w stronę Ali z pytaniem w oczach. Uśmiechnęła się tylko lekko i pokręciła głową. Volt, jakby wyczuwając pogorszenie nastroju dziewczyny, zaskomlał cicho i skoczył na nią, opierając swoje przednie łapy na jej ramionach. 
   - Dobry chłopczyk, bardzo dobry. - Zaśmiała się i potargała lekko jego pysk, znajdujący się wtedy na wysokości jej twarzy. - Chodź. Idziemy do króla. 
        Ruszyła do gabinetu ojca z niemalże nieodłącznym kompanem.
        Zapukała do drzwi i uchyliła je. Zobaczyła tylko oparcie fotela odwróconego w stronę okna. 
   - Dobrze, już dobrze, Danton. Zaraz biorę się za robotę.
        Ledwo powstrzymała śmiech, słysząc nutkę obawy w głosie ojca. Zamknęła cicho drzwi i podeszła kilka kroków do przodu.
   - Ależ królu, nikt waszej wysokości nie zmusza do pracy - powiedziała podszytym śmiechem głosem.
   - Aylin? - Władca obrócił się natychmiast.
        Dziewczyna szybko pobiegła w jego stronę i wskoczyła mu na kolana, jednocześnie ściskając go mocno. Volt pobiegł za nią i oparł łapy na jej kolanach.
   - Już myślałem, że o nas zapomniałaś. - Zaśmiał się mężczyzna.
   - Nie mogłabym. Ale przyznam, że polubiłam życie w Lotos. Wszystko jest tam takie inne. I ciekawe - dodała.
   - To dobrze. Czyli nie planujesz w najbliższym czasie powrotu do pałacu?
   - Nie - odpowiedziała nastolatka z uśmiechem i wstała. - Nie mów mamie, że tak cię powitałam. Znów palnie mi kazanie o tym, co przystoi przyszłej królowej, a co nie.
   - Palnie? - Christian uniósł wymownie jedną brew, a po jego twarzy błąkał się lekki, ironiczny uśmiech.
   - To znaczy wygłosi - poprawiła się królewna, lekko zakłopotana.
   - Widzę, że poznałaś nowe słownictwo.
   - To nieuniknione, kiedy jest się uczniem w tak dużej placówce jak liceum, do którego uczęszczam. 
   - Spokojnie. Mi ono nie przeszkadza. Tylko lepiej nie używaj go na oficjalnych spotkaniach i przy mamie.
   - Tak, wiem. A jak sprawy z Uniką? Słyszałam, że masz dziś radę. 
   - Tak, mamy radę. Chcesz wziąć w niej udział?
   - Myślę, że lepiej będzie jeśli na czas jej trwania pójdę do matki i siostry. Dawno się z nimi nie widziałam - odpowiedziała Aylin patrząc w okno, do którego przed chwilą podeszła.
   - Tak. Tak może będzie lepiej. Jeśli chcesz, możesz przejrzeć później protokół z posiedzenia.
   - Z chęcią.
   - Co cię trapi, Ali? - zapytał po chwili.
   Bycie królewną. Przyszły ślub i mąż. Obecne życie.
   - Nic, ojcze - odpowiedziała prosto, kręcąc przecząco głową.
   - Ali... Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko, prawda?
        Dziewczyna zacisnęła mocno powieki ciesząc się, że ojciec nie widzi teraz jej twarzy. To, co się na niej malowało, niechybnie było obrazem nędzy i rozpaczy. Kiedy nie znała innego życia wszystkie obowiązki związane ze swoim przyszłym stanowiskiem przyjmowała spokojnie, wiedząc, że to jej powinność. Ale teraz wszystko w niej się buntowało na myśl o tym, że musi wyjść za Daminika, nie mając nawet cienia nadziei na to, że będzie obdarzona chociażby imitacją jakiegoś większego, intensywnego uczucia. Jedyne, na co mogła liczyć, to szacunek i trochę sympatii. Nic innego. A ona... Ona nie byłaby w stanie poczuć czegoś głębszego do niego. Owszem, Daminik jest przystojny, ale to nie o wygląd przecież chodzi. Gdy o nim myślała czuła tylko obowiązek. A to tak dalekie od tego, co pragnęło jej serce.
       Przywołała na twarz uśmiech, który chyba nie miał odbicia w jej oczach.
   - Tak, wiem. - Odwróciła się od okna. - To co? Partyjka szachów?

   - A jak tam jest naprawdę? - Głos Caroline wyrwał młodszą królewnę z zamyślenia.
   - Och... - wymknęło jej się mimowolnie. Chrząknęła. - Cóż... To pouczające.
   - Nie pytam o wersję dla mamy. Chciałabym wiedzieć jak tam naprawdę jest. - Starsza dziewczyna uśmiechnęła się lekko, a Ali poczuła, że jej siostra może nie być taka, jaka się na początku wydaje. Że pod tą maską beztroski i radości kryje się zupełnie inna osoba.
   - Przede wszystkim jest tam inaczej. Pełno ludzi. Hałasy, tłumy. I nie ma w tym wszystkim takiego porządku jak w pałacu. Tam wszyscy wydają się być równi.
   - Wiesz... - zaczęła powoli siostra po chwili milczenia, która zapanowała po słowach Aylin. - Czasem zastanawiam się nad tym, jakby to było być normalną dziewczyną. Taką bez obowiązków. I wyobrażam sobie, że nią jestem. Mama zawsze powtarza, że bycie królewną to luksus i wyróżnienie. Naprawdę lubię swoje życie. Ale czasami już mnie to wszystko męczy. Te wszystkie bale, przyjęcia, lekcje. To takie...
   - Sztywne i sztuczne? - podpowiedziała cicho młodsza królewna.
   - Tak. Dokładnie. - Uśmiechnęła się. - To takie sztuczne, że czasem mam ochotę uciec od tego gdzieś daleko. Ale powstrzymuje mnie to, że nie dałabym sobie rady w tym obcym świecie. I wtedy myślę o tobie. - Spojrzała na towarzyszkę w skupieniu. - O tym, że ty masz jeszcze gorzej. Gdy ja kupuję z mamą suknie, ty bierzesz udział w różnych debatach lub uczysz się ustaw Lustyki i innych państw. Ja mam swojego rodzaju swobodę, a ty już teraz masz narzucone takie obowiązki. Nigdy ci tego nie mówiłam, Aylin, ale podziwiam cię. Podziwiam to, że dajesz radę to wszystko opanować, wytrzymać. Dzięki temu uświadamiam sobie, że nie mam na co narzekać. A teraz dodatkowo prowadzisz to drugie życie w Lotos... Naprawdę nie wiem, jak ty sobie z tym wszystkim radzisz. Ja nie dałabym rady.
       Ali słuchała jej w zamyśleniu. Nigdy zbyt wiele ze sobą nie rozmawiały. Ona miała swoje obowiązki i większość czasu spędzała z ojcem, a Caroline prawie bez przerwy towarzyszyła mamie. Tak było od zawsze. I o ile obie były w pewnym sensie więzione w pałacu, to jej siostra żyła dodatkowo w szklanej bańce, którą utworzyła wokół niej matka. Król już dawno stwierdził, że to młodsza królewna to ta twardsza z jego córek. Ona nigdy nie kwestionowała zdania ojca, ale w tamtej chwili zaczęła się zastanawiać nad tym, kim naprawdę jest Caroline, która była dla niej zawsze starszą siostrą, którą jednak mimo wszystko traktowała jakby była młodsza. Nigdy nie myślała o tym, jak musi wyglądać w jej oczach. Na te myśli przez twarz Aylin przemknął cień uśmiechu.
   - Wiesz co? Chyba jesteś dla mnie kimś na wzór idola. - Zaśmiała się Caroline serdecznie.
   - Dobra. Co dokładnie chcesz wiedzieć o moim nowym życiu? - zapytała szarooka śmiejąc się cicho i siadając na ławce. Volt natychmiast położył się u jej stóp, a siostra usiadła obok niej.
   - Masz chłopaka?
       Ali zakrztusiła się własną śliną i prawie spadła na biednego i niewinnego psa słysząc to pytanie. Przez chwilę dusiła się, ale w końcu udało jej się przełknąć własne DNA. Pociągnęła nosem i otarła ostrożnie łzy, które popłynęły jej po policzkach.
   - Co?! - wychrypiała, gdy już odzyskała głos.
   - Zapytałam się, czy masz chłopaka.
       Młodsza królewna zapowietrzyła się lekko. Otworzyła usta i po jakimś czasie zamknęła je. Znów je otworzyła i znów zamknęła nie wypowiadając ani słowa. Czuła się, jakby połknęła język i straciła głos jednocześnie.
   - Mam Daminika? - wydukała w końcu niepewnie, lekko zdezorientowana. Przez chwilę miała wrażenie, że bierze udział jakimś teleturnieju i właśnie zadano jej pytanie, na które nie znała prawidłowej odpowiedzi i musiała strzelać w ciemno.
   - Ja się pytam o chłopaka, którego sama byś wybrała.
       Aylin momentalnie powróciła z krainy beztroski na ziemię. Nigdy nie będzie normalną dziewczyną. Choćby nie wiadomo jak bardzo tego chciała i się starała.
   - Caroline... - westchnęła ciężko, wbijając wzrok w otaczające je kwiaty. - Nie mam takiego chłopaka. Nawet nie chodzi o to, że nie znam żadnego z tamtych chłopców wystarczająco dobrze. Mi nie wolno mieć takiego wybranka. Już jestem zaręczona z Daminikiem.
   - Nikt nie broni ci się trochę pobawić - powiedziała do niej starsza siostra z olśniewającym uśmiechem. - Ja święta nie jestem. I równie doskonale zdaję sobie sprawę, że ty też.
   - Caroline!
       Młodsza królewna podejrzewała, że jej twarz stała się łudząco podobna do zaszokowanego pomidora, ponieważ siostra roześmiała się głośno.
   - Nie patrz tak na mnie. Wiem, że teraz nastolatkowie bawią się także bez zobowiązań. A my nie żyjemy już w średniowieczu. Dobrze wiem, że z Daminikiem nie siedzicie ciągle przy herbatce i ciasteczkach.
   - Mi raczej nie wypada. - Aylin nadal była zadziwiająco czerwona. - A Daminik... To Daminik. Niedługo będziemy oficjalnie parą.
   - Oj przestań. Przecież nikt cię tam nie kontroluje. Chcesz całe życie żałować, że nie skorzystałaś z okazji, gdy taką miałaś? Proszę, poznaj ten świat i opowiedz mi o nim.
   - Nie mogę - jęknęła Ali i ukryła twarz w dłoniach. - Kiedy na nich patrzę widzę swoich przyszłych podwładnych. Myślę o tym, ilu z nich będzie miało zmarnowane życie przez służbę w wojsku lub coś innego. Ja po prostu nie mogę.
   - Powiedziałaś o tym ojcu?
   - Nie. - Pokręciła przecząco głową.
   - Więc mu powiedz. Uwolni cię od tego.
   - Ale ja nie chcę. Polubiłam tamte życie.
   - Więc zapomnij.
       Słysząc to Aylin spojrzała pytająco na siostrę, która uśmiechała się tajemniczo.
   - Zapomnij o tym wszystkim. O pałacu, życiu tutaj. O Daminiku. To jest twoja droga do odrobiny wolności. Korzystaj z tego póki możesz. Póki jesteś wolna.
   - Nie wiem czy dam radę.
   - Dasz. Jesteś silna. Jeszcze pokażesz im wszystkim na co cię stać.
   - Dzięki, Carol. - Zaśmiała się, zwracając się do siostry zdrobnieniem, którego nie używała już od dawna.
   - Chodź, Ay. Popatrzymy na chłopców stajennych. - W jej oczach zalśniły psotne ogniki.
   - O, to dobry pomysł. Zapytam Kima o Hadesa.
   - A masz jakieś koleżanki? - zapytała starsza dziewczyna, gdy ruszyły w kierunku stadniny.
   - W klasie mam całkiem dużo dziewcząt. Ale rozmawiam głównie z Kate, a czasem także z Matą i Lisą.
   - Jakie są?
   - Hm... Na pewno różne od nas - zaczęła po chwili. - Tam wszyscy są inni. Lisa ma fioletowe, krótkie włosy, nosi żółte soczewki, a obie ręce od nadgarstków do barków ma wytatuowane w cytatach łacińskich. Ale jest bardzo miła i taka trochę filozoficzna. I często wtrąca do wypowiedzi coś po łacinie. Mata ma za to długie do kolan, białe i proste włosy, a końcówki farbuje na różowo. Oczy ma czarne. A skórę barwi na całkowicie biały kolor. Wygląda nieco upiornie i zazwyczaj jest taka bardziej cicha i smutna. I jest raczej pesymistką.
   - A Kate? - dopytywała się siostra kiedy Ali milczała przez dłuższy czas.
   - Ona jest trudna do opisania. - Zaśmiała się młodsza królewna. - Włosy ma całkowicie szafirowe, ale czasami ich końcówki są białe. Szafirowe oczy i rzęsy. Czasem nawet jej skóra ma lekko błękitny odcień. Na twarzy ma czarne tatuaże, ale chyba robi je henną, bo ciągle zmieniają kształt, lub nie ma ich wcale. Jest mojego wzrostu. I chyba nie znam równie radosnej i żywiołowej osoby. Zazwyczaj zachowuje się jak mały szczeniak. I bardzo entuzjastycznie próbuje zeswatać mnie z Maximem...
   - Z jakim Maximem?
       Dopiero słysząc wesołe i zaciekawione pytanie Caroline zorientowała się, że powiedziała o kilka słów za dużo. Ugryzła się w język. Niestety za późno. Wiedziała, że zawzięte wpatrywanie się w niebo nie zmyli siostry, ale musiała spróbować.
   - Kto to jest Maxim? - zapytała ponownie Carol z szerokim uśmiechem na twarzy.
   - Taki jeden chłopak z klasy - powiedziała cicho, wymijająco.
   - O nie. Żądam szczegółów.
   - Nawet nie ma o czym mówić.
   - Jasne, jasne. Mów, siostrzyczko.
   - No więc to jest najbardziej denerwujący osobnik płci męskiej w naszej klasie.  
   I najzabawniejszy - dodała Aylin w myślach.
   - Jak wygląda?
   - Zwyczajnie. - Wzruszyła ramionami. - Wyższy ode mnie o głowę. No i całkiem umięśniony. Skórę ma raczej normalną. Oczy brązowe, przy źrenicach przypominające płynny bursztyn. Włosy też brązowe z ciemnozłotymi końcówkami, które mienią się w słońcu, przez co wygląda, jakby nosił koronę.
   - Jak ty go bajecznie opisujesz. - Brwi Caroline powędrowały znacząco do góry.
   - Co ty mi insynuujesz?
   - Ależ nic - odpowiedziała wymownym tonem.
       Młodszą siostrę pochłonęły własne myśli. Z Maximem nadal się kłócili, ale nie było to już takie złośliwe. Bardziej chodziło o wzajemne wybadanie się. I na pewno jej podejście do niego się zmieniło. Już nie był niewychowanym, irytującym głupkiem, o ilorazie inteligencji na poziomie starego Volta. W pewnym sensie stał się dla niej ucieczką od monotonii. Dzięki niemu nie nudziła się na lekcjach i miała o czym myśleć w nużące, dłużące się wieczory. Była tak zajęta własnymi myślami, że nie zwracała uwagi na to, co mówi do niej siostra.
   - Przyznaj się. Podoba ci się.
   - Ma fajny tyłek - wyrzuciła z siebie, nawet nie zastanawiając się nad swoimi słowami.
       Dopiero atak śmiechu, którym wybuchnęła dziewczyna, uświadomił jej, co tak naprawdę powiedziała.
   Kate, zabiję cię - jęknęła w myślach.
   - Oj, to przez Kate. Ona tak ciągle mówi.
   - Nie szukaj usprawiedliwienia.
   - Och, zmieńmy temat.
   - No ok. A jak lekcje?
   - A to nawet ciekawe. Każda lekcja trwa czterdzieści minut, a potem jest dziesięć minut przerwy. I koniec. Nie tak, jak w pałacu, gdzie jeden temat przerabiałyśmy cały dzień, od rana do wieczora. To takie inne. Poza tym nie wiem, jak jeszcze opisać ci to wszystko. To jest takie różne, że nie mogę znaleźć słów, aby wyrazić swoje uczucia. Chciałabym móc ci pokazać to wszystko osobiście.
   - To byłoby ciekawe. Ale jednocześnie jest niemożliwe. Moją twarz znają prawie wszyscy. Twarz królewny Aylin nadal dla większości pozostaje tajemnicą. - Uśmiechnęła się blado. - No i nie zniosłabym chyba chodzenia w spodniach - dodała już weselej.
   - Może kiedyś coś wymyślimy - pocieszyła ją młodsza siostra. Ale naprawdę chciała pokazać jej ten nowy świat.
   - Wasza wysokość królewno Aylin. Wasza wysokość królewno Caroline. - Jeden z mężczyzn pracujących w stadninie królewskiej skłonił się przed dziewczynami, gdy dotarły na miejsce.
   - Witaj, Simusie - powitała go Ali. - Czy mógłbyś zawiadomić Kima, że chcę się z nim zobaczyć?
   - Rozkaz, królewno. - Znów się skłonił i odszedł szybkim marszem.
   - Znasz tu wszystkich z imienia? - Siostra popatrzyła na nią zdziwiona. Już od dłuższego czasu nie towarzyszyła Ay w przechadzkach po terenach pałacowych.
   - Chyba tak. - Wzruszyła ramionami. - Chcesz się przejechać?
   - Z chęcią. Ale dawno już tego nie robiłam.
   - To nic. Poproszę Kima, aby na początku prowadzał konia.
   - Poprosisz? - zapytała niemal zaszokowana. W odpowiedzi Aylin znów wzruszyła ramionami. Rzadko rozkazywała służbie. Wolała zwracać się do wszystkich bardziej uprzejmie.
   - Witam wasze wysokości. - Rudowłosy chłopak pojawił się przed nimi niespodziewanie. Odwróciła twarz w jego stronę i uśmiechnęła się lekko.
   - Witaj, Kim. Hades dobrze się trzyma?
   - Jak zawsze, królewno. Staram się utrzymywać go w jak najlepszej formie.
   - To dobrze. Przygotuj go do jazdy. Siodło zwykłe. A dla mojej siostry osiodłaj Hermesa. On nie jest zrywny. Siodło do jazdy bokiem.
   - Tak jest. - Znów się skłonił.
       Ruszyły do małego budynku, który był czymś w rodzaju przebieralni. Każda z dziewcząt weszła do swojego pokoju.
   Tak dawno tu nie byłam... 
       Otworzyła szafę, ale nie wybrała żadnej z sukien do jazdy konnej. Zamiast tego wzięła swoje drugie ulubione ubranie - jeden z kilku uszytych specjalnie dla niej stroi do jazdy konnej. Nie znosiła spodni, ale akurat te uwielbiała. Darowała sobie kask. Wyszła na korytarz, a chwilę później dołączyła do niej Caroline w uszytej do jazdy sukni i ze specjalnym kapeluszem na głowie. Aylin skończyła związywanie włosów w wysokiego kucyka. Wyszły na zewnątrz.
   - Hades! Hermes! - Młodsza dziewczyna pobiegła przed siebie nie zważając na to, że królewnie nie przystoi takie zachowanie.
       Chwilę później przytulała twarz do czarnej szyi Hadesa, którą obejmowała lewą ręką, a prawą dłonią gładziła biały łeb Hermesa. Kochała te dwa konie. Przyszły na świat tego samego dnia. Jeden całkowicie biały, drugi czarny jak noc. Odruchowo pocałowała obie grzywy, a chwilę później siedziała już na grzbiecie Hadesa. Kim podszedł do Caroline, aby pomóc jej dosiąść Hermesa.
   - Jeśli możesz, poprowadź go, Kim. Ja trochę pobiegam.
       Ściągnęła wodze, a chwilę później ruszyła stępem. Ale zarówno jej, jak i Hadesowi ta prędkość nie odpowiadała.
   - No, mały. Czas zacząć zabawę.
       Pochyliła się i gwizdnęła charakterystycznie. Nigdy nie chciała używać ostróg czy batów lub innych poganiaczy, dlatego swoje konie uczyła reagować na różne gwizdnięcia. Tylko Kim mógł się nimi zajmować, bo tylko on znał ten system. Już po chwili pędziła cwałem, a wiatr bawił się kosmykami, które wymknęły się z niedbale związanego kucyka. Kochała to uczucie. Tylko wtedy potrafiła całkowicie oderwać się od tego wszystkiego, co ją otaczało. Od czekających ją obowiązków, od myśli o Daminiku, od tego, że była królewną. Mogła być wyłącznie sobą. Zwykłą dziewczyną uwielbiającą kolor niebieski i czarny, długie kąpiele i jazdę konną. Wydała krótki gwizd, który oznaczał przygotowanie do skoku. Więcej nie musiała robić. Hades niemalże przeleciał nad przewróconym pniem. Tak samo było z innymi przeszkodami. Nawet nie wiedziała, ile czasu już tak jeździła. Ale ani ona nie odczuwała zmęczenia, ani koń. Zwolnili dopiero wtedy, gdy zobaczyła zbliżającego się do nich Kima. Zatrzymała konia przy chłopaku.
   - Tak, Kim?
   - Wasza wysokość. - Skłonił się.
   - Oj przestań. Gdy jesteśmy sami mów mi po imieniu.
   - Nie wypada, wasza wysokość.
   - Kim... - westchnęła. - Przestań tak mówić. Jestem od ciebie dwa lata młodsza. Pamiętam, jak razem bawiliśmy się w ogrodach, gdy byliśmy dziećmi. Wtedy mówiłeś do mnie normalnie.
   - To były inne okoliczności. Teraz jest panienka wyznaczona do następstwa tronu, wasza wysokość.
   - Wtedy też byłam. Proszę, mów do mnie normalnie. Wiem, że przy innych nie wypada, ale gdy jesteśmy sami. Chcę chociaż czasami czuć się normalnie, jak każda dziewczyna, a nie jak przyszła królowa. - Nawet ona usłyszała w swoim tonie błagalne nuty.
   - No dobrze, Aylin.
   - Dziękuję. - Uśmiechnęła się szeroko do chłopaka. - Co cię sprowadza?
   - Król kazał panienkę... to znaczy ciebie, zawołać na kolację.
   - Już? Tak wcześnie?
   - Już po dwudziestej.
   - Serio? - Rozejrzała się wokoło. Dopiero teraz spostrzegła, że niebo lekko pociemniało.
   - Tak, serio. - Zaśmiał się.
   - Przyszedłeś tu pieszo?
   - Przez las to była szybka droga.
   - Może i tak. Wskakuj. - Wyciągnęła rękę w jego stronę. - Wrócimy razem.
   - Wypada?
   - Tak, wypada - powiedziała królewna stanowczym głosem, który idealnie pasował do przyszłej królowej. Podciągnęła go do góry, gdy chwycił jej dłoń. - Trzymaj się mnie, bo spadniesz.
   - Ale...
   - Żadnych ale. Trzymaj się.
       Gwizdnęła i chwilę potem ruszyli z miejsca.

***
       Śniadanie, tak jak kolacja poprzedniego dnia, minęło w ciszy. Jak wszystkie posiłki w tym domu. Chyba, że królowa była nieobecna. Wtedy rozmawiali cicho na niektóre tematy. Przy władczyni nigdy nie było wiadomo, jakie kwestie można poruszyć, więc woleli nie ryzykować i pożywiali się w ciszy. Po śniadaniu król poszedł do swoich obowiązków, królowa i Caroline wybrały się na zakupy, od których Aylin się wymigała, a ona sama ruszyła na przechadzkę korytarzami pałacu.
       Ciągle prześladowały ją myśli o małżeństwie. O jej przyszłym małżeństwie. Jak to będzie spędzać każdy dzień z Daminikiem? Jeść wspólne śniadania, obiady, kolacje? Jak to będzie być jego żoną? Kochanką?
   Matką jego dzieci?
       Potrząsnęła głową. Musiała wyrzucić te myśli ze swojej głowy. Witała się ze wszystkimi, którzy ją mijali. Z niektórymi rozmawiała. Tak jak zawsze. Ale nie mogła pozbyć się obrazu księcia Uniki ze swojego umysłu. Te myśli nawiedzały dziewczynę od zawsze, ale im bliżej ostatecznego werdyktu pertraktacji, tym częściej prześladowały ją wizje o ich przyszłym, wspólnym życiu.
   Dlaczego nie mogę być pewna tego, co chcę?
       Wyszła na taras na pierwszym piętrze, który wychodził na ogrody za pałacem. Oparła się o barierkę i oczyściła umysł ze wszelkich myśli. Słuchała śpiewu ptaków. Mimowolnie pomyślała o szkole, do której miała wracać na drugi dzień. Po części nie mogła się już tego doczekać. Tęskniła za towarzystwem Kate i jej optymizmem. W pewnym sensie tęskniła za Maximem, za sprzeczkami z nim. W pałacu była królewną, a w szkole tylko jedną z wielu dziewczyn. Nikt nie bał się odezwać do niej po imieniu, posprzeczać się z nią. To było takie... normalne.
   - Chwila samotności?
       Danton nie zaskoczył jej. Zorientowała się o jego obecności, gdy zauważyła kątem oka, że Volt położył sobie łapy na pysku. Zawsze tak robił, gdy właściciel przyłapywał go na zabawach z Ali. Jakby obawiał się jego reakcji.
   - Można to tak nazwać.
   - O czym myślisz?
   - O szkole. O Daminiku - dodała ciszej.
   - Myśl o małżeństwie nie daje ci spokoju?
   - Trochę się tego obawiam. - Pokiwała głową.
   - Rozumiem. Nie dziwię ci się. Domyślam się, co czujesz. - Mężczyzna oparł się o barierkę obok królewny.
   - Przecież ty nawet nie byłeś żonaty. - Parsknęła cichym śmiechem. - Wiem, miałeś rodzinę, ale... - urwała. Nie chciała wchodzić na niepewne i bolesne tematy.
   - A myślisz, że dlaczego się nie ożeniłem? Na samą myśl o małżeństwie robiło mi niedobrze. A gdy wyobraziłem sobie, że moja przyszła żona zmieni się w moją matkę, albo w teściową... - odparł słabym głosem. Spojrzała na niego. Wyglądał, jakby miał zwymiotować. Albo zemdleć. Z ulgą zauważyła, że nie przejął się jej wzmianką o jego rodzinie.
   - Może nie byłoby tak źle - pocieszyła go.
   - Nie wiem. Ale stwierdziłem, że już lepiej w ogóle sobie odpuścić, niż zwiać sprzed ołtarza i narazić się takim trzem babom - jęknął i wykrzywił zabawnie twarz, jakby wyrażając swoją rozpacz na myśl o takiej możliwości.
   - Uciekłbyś sprzed ołtarza? - Ay popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
   - Całkiem możliwe. - Pokiwał smętnie głową. - Perspektywa małżeństwa była i nadal jest dla mnie przerażająca. Chyba już wolałbym towarzyszyć lady Ashwood na balu, niż się ożenić.
       Zakrztusiła się wciąganym do płuc powietrzem słysząc to wyznanie. Lady Ashwood to jedna z dam dworu. Była już po sześciu rozwodach i trzy razy zostawała wdową. Zmieniała mężczyzn jak rękawiczki. Aylin momentalnie wyobraziła sobie wysokiego i chudego Dantona u boku niziutkiej i dość okrągłej kobiety, której biust chodził pół metra przed resztą postaci. Wspomniana dama miała też skłonność do częstych (choć w większości symulowanych) omdleń, gdy w towarzystwie wypływał temat któregoś z jej byłych mężów. Biorąc pod uwagę fakt, że owych mężów było całkiem sporo i każdy z nich był znany w towarzystwie, lady przez prawie całe bale była nieprzytomna, lub szukała kogoś do towarzystwa (oczywiście kogoś płci przeciwnej).
   - Nie mówisz poważnie. - Spojrzała z niedowierzaniem na doradcę taty.
   - Obawiam się, Aylin, że mówię całkiem poważnie.
       Jej perlisty śmiech poniósł się echem ponad ogrodami. Chwilę później temu dźwięcznemu odgłosowi zawtórował zduszony chichot Dantona. Zerknęła na swojego ojca chrzestnego. Ze śmiechu zgiął się wpół i opierał czoło na trzymających barierkę dłoniach. Na widok cieknących po jego twarzy łez, najpierw ją zamurowało, a potem parsknęła głośno i wydała z siebie serię dźwięków zadziwiająco przypominających żabi rechot. Volt, któremu udzielił się dobry humor tej dziwnej i hałaśliwej dwójki ludzi, zaczął skakać wokół nich i szczekać w powietrze.
   - Boże! Co się stało?
       Jednocześnie odwrócili się w stronę drzwi. Na widok zdezorientowanej i lekko przerażonej miny króla zaczęli z siebie wydawać niezidentyfikowane odgłosy, bardzo przypominające piski torturowanych świnek morskich. Chociaż w przypadku Dantona było to raczej rżenie (lub rzężenie chorego na astmę) konia. Aylin przemknęło przez myśl, że w tamtej chwili nie wyglądała zbyt reprezentacyjnie. A już na pewno nie jak przyszła dziedziczka tronu.
   - No nie trzymajcie mnie już w niepewności! Co wam się stało?
       Słysząc pełen niepewności i obaw ton władcy, oboje zatkali usta dłońmi i rozpoczęli próby spokojnego oddychania przez nos, przez co jakiś czas brzmieli jak przytykające się odkurzacze. Naprawdę. Nikt nie potrafiłby dokładnie zidentyfikować i nazwać tego dźwięku. Lecz ostatecznie stanęli w miarę poważni.
   - Więc? Mogę liczyć na jakieś  wyjaśnienia? - zapytał niepewnie rządzący.
   - Danton właśnie oświadczył, że wolałby towarzyszyć lady Ashwood na przyjęciach niż się ożenić - wykrztusiła po chwili Aylin.
   - Ty i Corrina? - Król popatrzył na doradcę z niedowierzaniem. Córka nie była pewna, czy jego twarz była bardziej rozbawiona, czy przerażona.
   - To tylko luźne porównanie. - Mężczyzna wzruszył ramionami.
   - Tylko porównanie? - Ojciec Ali spojrzał na niego chytrze. - A czy pamiętasz bal kostiumowy w 2200. roku, wydany na cześć urodzin Aylin?
       Danton pobladł niemal całkowicie, tylko jego policzki nabrały buraczkowego odcienia, a on sam chrząknął wyraźnie zakłopotany.
   - Jak słusznie król zauważył, był to bal kostiumowy - powiedział poluzowując krawat. Niespodziewanie zaczęło dokuczać mu gorąco.
   - Proszę cię. Corriny nie sposób nie rozpoznać. Choćby była przebrana nad wyraz pomysłowo - zaakcentował wyraźnie pan Christian.
   - Nie wykluczam, że byłem wtedy w stanie... lekko niekompetentnym - odpowiedział doradca uciekając spojrzeniem w niebo.
   - Co nie zmienia faktu, że zostaliście parą wieczoru.
       Królewna nie wiedziała, czy śmiać się z zakłopotania Dantona, czy z niezwykle ożywionej twarzy ojca. Ostatecznie oparła się o barierkę tarasu i chichotała cicho pod nosem, słuchając ożywionej dyskusji dwóch mężczyzn. Do listy zdobyczy lady Ashwood, którą kiedyś dla zabawy sporządziła z Dantonem, dopisała w myślach samego jej pomysłodawcę. Parsknęła śmiechem słysząc coś o "...zbyt pozytywnym postrzeganiu świata na skutek działania substancji odurzających...". Lubiła takie chwile jak ta. Gdy jej tata i Danton nie byli królem i jego doradcą, tylko dwójką przyjaciół przekomarzających się i dogryzających sobie. Niestety, bardzo rzadko miała okazję być tego świadkiem. Zwłaszcza ostatnio, gdy prowadziła podwójne życie.
       Odwróciła się twarzą do ogrodów i usiadła na szerokiej barierce. Zamknęła oczy i wciągnęła głęboko do płuc pachnące kwiatami powietrze. Kiedyś podczas jesieni kwiaty i drzewa traciły liście. Teraz jedynie w zimie pogoda robiła się chłodniejsza i z nieba padał lód. Ale nie było to zupełnie nieprzyjemne. Taka mała zmiana bywała zabawna. Szum drzew brzmiał w jej uszach niczym muzyka. Napełniała ją spokojem i radością. Znów przez chwilę czuła się jak normalna dziewczyna. Poczuła, jak jej usta rozciągają się w szczerym uśmiechu. Miała wrażenie, że szczęście po prostu zacznie się z niej wylewać, zarażając wszystkich wokoło.
   - Wasza  wysokość. - Głos jednego z lokai wdarł się bezceremonialnie do jej małego świata. Czar prysł. Otworzyła oczy, a uśmiech zszedł z jej ust. Odwróciła się w stronę mężczyzn, który skupili się na swoim towarzystwie.
   - Tak?
   - Baron Simons prosi o audiencję.
   - Dobrze. Zawiadom go, że zaraz go przyjmę.
   - Tak jest. - Gary skłonił się.
   - Cóż... Musimy cię opuścić Aylin - powiedział ojciec do córki smutnym głosem.
   - To nic. I tak muszę przygotować się do powrotu do Lotos. Pewnie niedługo przyjedzie po mnie Jose.
   - To do zobaczenia, Ali. - Ojciec przytulił ją mocno.
   - Do zobaczenia, tato - odpowiedziała szeptem.
   - Nie smuć się - pocieszył córkę, gdy usłyszał jej smutny ton.
   - Do zobaczenia, Danton. - Dziewczyna uściskała ojca chrzestnego.
   - Do zobaczenia.
       Ruszyła w stronę schodów, aby dostać się do swoich komnat. Czuła na sobie spojrzenia dwójki mężczyzn. Nie odwróciła się. Położyła tylko dłoń na głowie Volta, nieodmiennie drepczącego obok niej.

       Siedziała na parapecie i wpatrywała się w nocne niebo. Miała wrażenie, że jest bliska omdlenia. I w przeciwieństwie do zasłabnięć lady Ashwood, jej byłoby jak najbardziej prawdziwe i autentyczne.
       Myśli miotały się w głowie dziewczyny jak statek na morzu podczas sztormu. Nawet nie zauważyła, kiedy kartka wysunęła się z jej rozluźnionych palców i upadła na dywan. Fragment tekstu szalał w dziewczęcym umyśle razem z myślami.

       Pragnę Ci przekazać wspaniałe wieści, Aylin. Ministrowie Uniki znaleźli rozwiązanie głównego problemu, który przez tyle lat uniemożliwiał zawarcie sojuszu pomiędzy naszymi państwami! Podczas obrad w Regnanie ustalono, że młodszy królewicz zawrze małżeństwo z moją starszą, przyrodnią siostrą i obejmą władzę w Unice, a my będziemy mogli sprawować rządy w Lustyce. Oczywiście nie jest to decyzja ostateczna, jedynie rozwiązanie na wypadek dalszych nieporozumień pomiędzy naszymi królestwami. Lecz musisz przyznać, iż pomysł jest doprawdy genialny! Nie jest to informacja oficjalna, więc proszę Cię o zachowanie jej dla siebie. Nie powinienem jej Tobie przekazywać, jednakże moja radość i zadowolenie były tak naglące, że musiałem Cię o tym powiadomić. Jeśli wszystko potoczy się pomyślnie, za rok będziemy już narzeczeństwem, a może nawet małżeństwem! To doprawdy wspaniała wiadomość, nieprawdaż?


Witam :D
Oto przybyłam (nareszcie) z kolejnym rozdziałem ;). Za wiele się w nim nie dzieje, ale można powiedzieć, że rozpoczyna pewne wątki i ukazuje niektóre postacie ;).
Z tego miejsca pozdrawiam również Niewiernego Inkwizytora, który (mimo, że płci męskiej) przemierza rozdziały tego zalatującego romansem opowiadania :D. Zapraszam również do niego. Zwłaszcza fanów różnych mitologii oraz serii Nocny Anioł, która mi się z jego twórczością kojarzy ;). Link do niego w zakładce - Ciekawe stronki i blogi - [>> Spadając w nicość <<].
Dziękuję również za wszystkie komentarze i zachęcam was do komentowania, ponieważ to ogromna motywacja do dalszego pisania ;)
Only :D

2015/05/19

7. Juliusz Cezar


No więc przybywam z kolejnym rozdziałem ;). Ostatnio pytałam Was, co sądzicie o zrobieniu przeze mnie zakładki - Bohaterowie-. Tylko jedna osoba wyraziła swoją opinię [za co serdecznie dziękuję Monika fila], ale i tak postanowiłam taką stronkę założyć. Opublikowałam ją już kilka godzin temu, ale teraz dodatkowo was o niej informuję ;)
Only ;]

8. października
       Nigdy nie zastanawiała się, jak to by było żyć w starym świecie. Wiedziała, że kiedyś oprócz zaawansowanego internetu ludzie mieli komunikację telefoniczną. Wiedziała, że odkryto szkodliwe działanie fal telekomunikacyjnych na organizmy ludzi i dlatego wycofano prawie wszystkie typowe dla tamtych czasów nabytki techniczne. Wiedziała, że kiedyś istniała broń palna, ale po ostatnich wojnach światowych zniszczono wszystkie znalezione egzemplarze. Aby ludzie nie mogli krzywdzić się tak, jak kiedyś. Aby panował pokój. Wiedziała to wszystko. Musiała. W końcu była królewną.
       Nie myślała nad tym, jakie byłoby życie w tamtych czasach, bo dla mieszkańców pałacu wyglądałoby podobnie. Byt królów zawsze wygląda podobnie. Ale życie zwykłych ludzi musiało się radykalnie zmienić. A przynajmniej tak jej się wydawało. 
   - Umówiliście się?
       Dziewczyna zachwiała się lekko, gdy Kate prawie wskoczyła jej na plecy. Zamknęła szafkę i powoli odwróciła się w stronę koleżanki, która w tamtej chwili wyglądała jak mała, nakręcona zabawka. Podskakiwała lekko i wpatrywała się w Aylin błyszczącymi oczami. Jej tęczówki miały identyczny z włosami szafirowy odcień. Do tego czarne tatuaże na policzkach i skroniach. Biorąc pod uwagę to, że już kilkakrotnie zmieniały się ich wzory, królewna mogła z całą pewnością stwierdzić, że koleżanka robi je henną. Podejrzewała, że niebieskie rzęsy też są doczepiane. Bo raczej żaden tusz aż tak nie wydłuża. Ale wyglądała fajnie. Dziedziczka nie miałaby odwagi na taką zmianę w swoim wyglądzie.
   - Z kim? - zapytała, patrząc na nią zdumiona.
   - No z Maximem. A z kim innym? - odpowiedziała niebiesko-włosa niecierpliwie, przewracając oczami. Ta nowa czasami wydawała się aż zbyt nieogarnięta jak na te czasy.
   - Ja z nim? Ty chyba oszalałaś. Dobrze się czujesz? - Dziewczyna popatrzyła na towarzyszkę zmartwiona.
   - Weź się nie zgrywaj. Chyba pół szkoły widziało jak cię wczoraj odepchnął sprzed tego samochodu. I potem tak leżeliście razem na asfalcie - dodała rozmarzonym głosem.
   - Proszę cię. Kogo by denerwował gdyby mnie nie było? Nie chciał pozbawiać się rozrywki.
   - Serio, Aylin? Uczę się z nim od pierwszej klasy i nigdy nie widziałam, żeby robił coś miłego dla kogoś spoza tego ich kółka wzajemnego uwielbienia. Zwłaszcza dla jakiejś dziewczyny. 
   - Kółko wzajemnego uwielbienia? - zapytała Ali unosząc brwi. 
   - I te jego maślane oczy, gdy patrzy się na ciebie - kontynuowała Kate, jakby nic nie słyszała. 
   - Maślane?! - zachłysnęła się z niedowierzania królewna i stanęła na chwilę, przez co prawie staranował ją idący za nią szkolny napastnik futbolowy. 
   - Kobieto. - Koleżanka popatrzyła na brązowowłosą jak na przypadek skrajnego debilizmu, któremu nic nie idzie normalnie i w prosty sposób przetłumaczyć. - Go. Do. Ciebie. Ciągnie. I to cholernie ciągnie. Tak bardzo jak mój wzrok do jego cholernie kształtnego tyłka.
   - Zdaje ci się - wyrzuciła z siebie unikając zderzenia z przebranym za Rzymianina chłopakiem. Gonili go osobnicy do złudzenia przypominający legionistów. 
   Klasa artystyczna - przemknęło jej przez myśl.
   - Mi się zdaje? Mi? - Panna Olivander spojrzała na pannę Mington z niedowierzaniem. - Zanim się zjawiłaś, przez prawie całą pierwszą i drugą klasę zakładaliśmy, że Carlaise to pedzio. Ignorował nawet Elitę.
   - Pedzio? - powtórzyła pytająco. - Elitę?
   - No homo.
       Usiadły w swoich ławkach. Kate siedziała przed Aylin, dlatego odwróciła się do tyłu, aby móc kontynuować rozmowę. Ali miała wrażenie, że gapi się na koleżankę tak, jak przeciętny mieszkaniec Wiecznego Lodu patrzyłby się po raz pierwszy na pustynię. Z wielkim znakiem zapytania wyglądającym z jej źrenic.
   - No, że jest odmienny. - Dalej nic. - Lubi chłopców?
       Dopiero ostatnia podpowiedź, wypowiedziana pytającym, lekko zrezygnowanym tonem, który świadczył o wątpliwościach co do jakiegokolwiek myślenia lub innych procesów zachodzących w królewskim mózgu (którego istnienie owy ton również poddawał w wątpliwość) odniosła zamierzony skutek. Równie zdziwioną minę nasza królewna miała wcześniej chyba tylko raz - gdy wpadła do łazienki na drugim piętrze i zobaczyła, jak Danton w różowych bokserkach pląsa beztrosko po kafelkach, nucąc pod nosem "Call me maybe" i robiąc dziwne podskoki. Zwiała stamtąd jeszcze szybciej niż przyszła.
   - Że niby... jest gejem? - Słowa wychodzące z ust błękitno-krwistej stawały w gardle mówiącej. 
       Oczywiście, że słyszała o takich zjawiskach. Telewizję mieli. Co prawda w Lustyce nadawane były tylko trzy programy, ale zawsze coś. Internet też był. Nie miał takiego zasięgu, zastosowania i możliwości, jakie posiadł podobno w starym świecie, ale i tak informacje krążyły. Na oficjalnych stronach ciekawych rzeczy nie było, ale czasem jacyś samozwańczy techniczni robili rewolucje, umieszczając na nich różne zakazane, wariackie filmiki i inne materiały. Pewne rzeczy były szokujące. A to... 
   - Alleluja! - zawołała szafirowo-włosa, wznosząc ręce i oczy do nieba, zadowolona, że jej nowa, nieco zagubiona i ograniczona koleżanka, wreszcie zrozumiała, o co jej chodzi. - I nie. Nie jest. Chyba. Cholera go wie. Myśleliśmy, że jest. Ale na ciebie gapi się jak w obrazek. I chyba nie jest. Sama go zapytaj.
   - Że niby ja mam go o takie rzeczy pytać? - Gapiła się zdumiona na siedzącą przed nią dziewczynę.
   - No taa. Komu ja to mówię. - Kate odwróciła się, bo zadzwonił już dzwonek.
   - Mi to mówisz - powiedziała przyszła dziedziczka niepewnie, trochę zagubiona w rozmowie.
   - No właśnie. 
   - Czy ty mi sugerujesz, że nie zapytałabym go o to?
   - Po prostu... - zaczęła, szukając właściwych słów. - Po prostu takie rzeczy do ciebie nie pasują. Nie wiem jak to inaczej nazwać.
   - Czemu niby? 
   - No po prostu. Jesteś grzeczna, miła i tak dalej. Nie jesteś chamska i bezczelna. To nie twoja działka.
       Znów odwróciła się w stronę biurka, bo nauczycielka weszła do klasy. Panna Santos-Mington zamyśliła się. Kate miała rację. Chamskie odzywki nie pasowały do niej. A przynajmniej nie pasowały do królewny Aylin. Ale chociaż starała się jak tylko mogła, by przestać być królewną na czas pobytu w szkole, ciągle miewała ochotę by zawołać pokojówkę lub porozmawiać z kimś o planach reform. Albo założyć długą, ciężką, ozdobną suknię. Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że już nic nie będzie tak jak kiedyś. Nie będzie tą samą królewną Aylin.
       Z rozmyślań wyrwał ją łomot otwieranych gwałtownie drzwi. Odlepiła spojrzenie od zielonej tafli tablicy i przeniosła je na wejście. Sądząc po wyglądzie Maxima, którego włosy sterczały na wszystkie strony, a oko przybrało podejrzanie liliowo-śliwkowy kolor, musiał mieć naprawdę niezły powód do spóźnienia i równie ciężki poranek za sobą.
   - Wreszcie raczył się pan zjawić, panie Carlaise? - zapytała po chwili nauczycielka.
   - Przepraszam, pani profesor, ale tym razem to nie była moja wina - powiedział siląc się na powagę i zamykając drzwi.
   - Jak to?
   - Może przegrałem bitwę, ale wygram wojnę - odpowiedział zagadkowo, gdy usiadł w ławce.
        Nauczycielka spojrzała na chłopaka z obawą o jego zdrowie psychiczne malującą się na jej twarzy (co nie było wcale nieuzasadnione). Uczniowie roześmieli się, a królewna zaczęła się zastanawiać z kim jeszcze (oprócz niej) Maxim prowadzi wojny. Wolała mieć na to monopol, no ale co zrobić...
   - Idę sobie spokojnie pod klasę, a tu zza rogu wyskakuje Juliusz Cezar - powiedział po chwili ożywionym głosem chłopak. Klasa ryknęła śmiechem. - Wskoczył mi w ramiona i zaczął się drzeć o jakimś spisku. I wtedy zjawił się rzymski pułk wojenny, który stwierdził, że ja chcę sam dokonać zamachu stanu. No i żeby mi to uniemożliwić, wyzwali mnie na wojnę. Broniłem się dzielnie, ale poległem. Lecz poprzysiągłem zemstę pókim żyw.
       Kilka osób zachichotało, a Ali patrzyła na niego. Miała nadzieję, że nie gapi się na niego jak na idiotę, ale jej nadzieje były raczej daremne. Przewrócił oczami i westchnął głęboko.
   - Co tym razem, królewno? Zakłóciłem twój spokój spóźnieniem?
   - Legion - wyrzuciła z siebie odruchowo.
   - Co?
   - Legion. Rzymski legion. To jednostka wojskowa w starożytnym Rzymie. Oni walczyli w legionach, a nie w pułkach.
   - A skąd ty wiesz takie rzeczy? - Spojrzał na tą pieprzoną damulkę zdumiony. Nie spodziewał się po niej znajomości terminów wojskowych.
       Ale Aylin już go nie słuchała. Coś jej się przypomniało.
   - Jesteś homo? - wypaliła, używając jednego ze słyszanych niedawno określeń.
       W klasie było dość głośno, więc prawie nikt nie słyszał tego pytania, ale fioletowo-czerwone oko Maxima zaczęło robić się niepokojąco wielkie, a Kate i jej koleżanki parsknęły śmiechem, zasysając powietrze, przez co brzmiały jak duszące się astmatyczki. Po chwili dotarło do niej, co właściwie zrobiła.
   Zabiję Kate. Zabiję ją - myśli rozbijały się w jej głowie.
       Nie wiedziała, czy chłopak udusi ją na miejscu, czy wybierze inny, bardziej odległy w czasie sposób zemsty. Ale była pewna, że na pewno jej tego nie odpuści. Dziewczynie nie pozostało nic innego poza graniem, więc wyprostowała się i uniosła wyzywająco brwi. Lekki szok i niedowierzanie powoli schodziły z twarzy chłopaka. Zamiast nich ujrzała dobrze jej już znany, kpiący uśmiech i skrzywienie brwi świadczące o rozbawieniu.
   - Królewno... Takie słowa nie pasują damie.
   - Unikasz odpowiedzi czyli coś jest na rzeczy - odpowiedziała z uśmiechem. Miała wrażenie, że Kate, Mata i Lisa przestały oddychać słuchając ich rozmowy.
   - Nie unikam. Po prostu twoje pytanie jest tak absurdalne, że wolę na nie nie odpowiadać.
   - Nie ma absurdalnych pytań. Są tylko wstydliwe odpowiedzi.
       Jego rozbawione spojrzenie przesunęło się po postaci towarzyszki, zatrzymując się ostatecznie na oczach. Aylin po chwili przerwała kontakt wzrokowy i odwróciła się do tablicy, słuchając słów nauczycielki.
   - Nie jestem gejem. I spokojnie. Nie musisz obawiać się o swoją cnotę. Takie puste panienki jak ty nie są w moim typie.
       Jego szept rozległ się tak blisko jej ucha, że prawie podskoczyła. Powoli odwróciła głowę w lewo.
   - Przy tobie mogę się martwić najwyżej o swoje zdrowie psychiczne. Ale podobno debilizm nie jest zaraźliwy, więc nie muszę się tym za bardzo zajmować. Choć na twoim miejscu byłabym lekko zaniepokojona. Niby na twarzy ilorazu inteligencji nie widać, ale nigdy nie wiadomo... - odpowiedziała po chwili równie cicho. Znów odwróciła się do tablicy.
       Jeszcze jakiś czas temu jego komentarz nie ruszyłby Ali w najmniejszym stopniu. Ludzie mówią różne rzeczy, gdy chcą się odegrać na rządzących. Ale tutaj była normalną dziewczyną, i chociaż wiedziała, że Maxim mówi tak z zemsty za pytanie, jego słowa w jakiś dziwny sposób uraziły ją.
   "Niezła z Ciebie aparatka. Najpierw sugerujesz, że jestem pedziem, a potem jeszcze robisz ze mnie debila, gdy chcę się wybronić". - Kartka zapisana jego równym pismem wylądowała przed królewną.
   "Pytanie to pytanie. Zadane z ciekawości nie jest przedmiotem obrazy".
   "Dobre sobie. W mojej dzielnicy za takie pytania można stracić zęby".
   "No i wszystko jasne...".
   "Co?". - Spojrzał pytająco na tą irytującą dziewuchę. Każdego dnia poznawał ją od innej strony. A najgorsze (według niego) było to, że wcale nie miał tego dosyć.
   "Tak się zastanawiałam, czy taką twarz masz już od urodzenia (co wydawało mi się niemożliwe), czy jest to efekt bliższego kontaktu z czyimś obuwiem".
       Spojrzała na niego kątem oka, aby obserwować jego reakcję. Najpierw czytał odpowiedź ze zmarszczonymi brwiami. Potem jego mina weszła w stadium przejściowe pomiędzy zdziwieniem a szokiem. Na koniec wydał z siebie przeciągły, lekko świszczący odgłos, który nawet po części nie przypominał śmiechu, którym (wnioskując z szerokiego uśmiechu) był.
   - Cóż tym razem się stało, panie Carlaise? Widzi pan występ Charliego Chaplina? - zapytała ironicznie profesor.
   - Nie proszę pani. Ale chyba mamy w klasie komediantkę dorównującą mu talentem - wykrztusił po chwili.
       Jego uśmiech trochę zbladł, gdy kilka minut później drugie śniadanie pewnej osoby (którym była kanapka z dżemem) przykleiło się do jego bluzy.

5. października
       Droga Aylin!
       Z przykrością zawiadamiam Cię, że z powodu mojej przynależności do delegacji państwowej nie spotkamy się w najbliższym czasie. Przez dwa miesiące będę brał udział w pertraktacjach pomiędzy Uniką a Regnanem, mających na celu przedłużenie unii pomiędzy państwami. Przez cały ten czas będę przebywał w stolicy Regnanu, w związku z czym nie będziemy mogli się spotkać, w celu zaplanowania dalszych reform mogących pozytywnie wpłynąć na negocjacje dotyczące sojuszu pomiędzy naszymi królestwami. Lecz oczywiście możemy w dalszym ciągu ze sobą korespondować.
       Pragnę poinformować Cię, że nasze uwagi dotyczące systemu edukacji i funduszy oszczędnościowych przedstawiłem memu ojcu, nie mogąc doczekać się następnego spotkania delegacji naszych państw. Ojciec już na wstępie wyraził swe uznanie dla naszych słusznych uwag i obiecał dokładne zapoznanie się z nimi w najbliższym czasie. Wyobrażasz sobie, jak bardzo może to posunąć do przodu pertraktacje? Stanowimy doprawdy świetny i zgrany duet rządzących.
       A na jakim etapie znajduje się Twój eksperyment? Dotarły do mnie informacje, że nadal żyjesz w Lotos. Czy życie poza pałacem nie męczy Cię zbytnio? Podziwiam Cię. Nie wiem, czy wytrzymałbym, będąc na Twoim miejscu. Życie w małym domu, tylko z trójką służących, wśród wszystkich tym głośnych, niepoważnych i niedoświadczonych nastolatków. To brzmi jak koszmar.
       Obowiązki wzywają. Chciałbym Cię jeszcze prosić o przekazanie Twemu ojcu notatek, które pragnęliśmy przedstawić na kolejnych pertraktacjach. To może przyspieszyć nasz przyszły sojusz.
       Czekam na Twoją odpowiedź.
       Książę Uniki,
       Daminik Henryk Pascoe

       Siedziała na parapecie i niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w kartkę spoczywającą w jej dłoniach. Miała ochotę zawyć z żalu, zgnieść list i wyrzucić go w przeciwległy koniec pokoju. Powstrzymywała ją jedynie myśl, że takie zachowanie nie przystoi królewnie. Nawet nie wiedziała, czemu zawładnęły nią takie uczucia. To był tylko list od Daminika. I to jeden z mniej sztywnych. Jej wzrok wciąż powracał do tego samego fragmentu.
   "Stanowimy doprawdy świetny i zgrany duet rządzących".
       Tak. Aylin wiedziała bardzo dobrze, że duet rządzący byłby z nich doprawdy świetny, ale ich przyszłość nie zakłada tylko wspólnego podejmowania decyzji.
   Mamy być małżeństwem.
       Mężem i żoną, a nie tylko królewną i księciem zaprzyjaźnionych królestw. W sprawach ustaw potrafili się porozumieć, ale dziedziczkę męczyły obawy o to, jak poradzą sobie po ślubie? Od dziecka wiedziała, co ją czeka. Wiele dziewczyn uznałoby za zaszczyt małżeństwo z księciem takim jak Daminik. Ale nie ona. Dla niej była to powinność, a nie wyróżnienie. Miała swoją bajkę i swoje królestwo. Nie potrzebny był jej Pascoe, aby się dowartościować. Znała swoją pozycję, wartość i znaczenie. Zdążyła pogodzić się z myślą, że małżeństwo z Daminikiem, umożliwiające sojusz pomiędzy Uniką i Lustyką, to dla niej pewnego rodzaju obowiązek, a nie jej pragnienie.
        Taka była rola królewskich dzieci. Myśleliście, że ich życie to bajka? Nic bardziej mylnego. Rzadko mogą decydować o swojej przyszłości. Gdy wy jeszcze beztrosko się bawicie, oni są już zaręczani z (często) nieznanymi ich osobami. Czasem bywają niemalże sprzedawani do innych krajów w zamian za obietnicę pokoju. To już nie jest tak fajne, co? Dodajcie do tego codzienną naukę ustaw, dobrych manier i innych głupot. W ich dniu szkolnym nie ma przerw ani ograniczenia do siedmiu czy ośmiu godzin dziennie. Robią to samo całymi dniami, często bez chwili wytchnienia. A gdyby nie pomysł króla, Aylin też tak naprawdę nie zdałaby sobie z tego sprawy.


9. października
       Drogi Daminiku,
       Jeśli takie jest Twe życzenie, to z chęcią przedstawię ojcu nasze zapiski i pomysły. To może być doprawdy znakomity pomysł. Problemem jest to, że nie mam pojęcia, kiedy znów będę wizytować w pałacu. 
       Tak, nadal żyję w mieście. Zdążyłam już przyzwyczaić się w pewnym stopniu do tego życia, więc nie sprawia mi ono tylu problemów, ile na początku. To naprawdę interesujące i porywające przeżycie. Wcale nie jest tak ciężko, jak mogłoby się wydawać pierwotnie. A przynajmniej takie jest moje zdanie. Życie zwykłej nastolatki wcale nie jest takie okropne.
       Mam nadzieję, że pertraktacje pomiędzy Uniką a Regnanem przebiegną pomyślnie. 
       Królewna Lustyki,
       Aylin Erica Santos

       Po napisaniu odpowiedzi nadal siedziała na parapecie. Nigdy nie miała złudzeń, że jej życie będzie szczęśliwe. Wśród czekających na nią wyzwań i poświęceń nie było miejsca na szczęście. I na miłość. Wiedziała o tym doskonale i już dawno się z tym pogodziła. Ale przez życie w Lotos coś się w jej nastawieniu zmieniło. To wszystko, co dla niej zaplanowano, po doświadczeniu pewnej wolności charakterystycznej dla zwykłych nastolatków, zaczęło budzić jej sprzeciw. Chciała móc spróbować tej radości, którą widywała na szkolnych korytarzach. Chciała doświadczyć choć okruchów tego uczucia, które widziała w oczach Jose i Matildy, gdy wpatrywali się w siebie wieczorami. Chciała zaznać tego wszystkiego, czego może zaznać każda zwyczajna dziewczyna. Nawet smutku po rozstaniu, bo doszła do wniosku, że Daminik nigdy nie wzbudzi w niej tak gwałtownych uczuć.
       Ale wiedziała, że te pragnienia nigdy się nie spełnią. Aby mogło tak się stać, musiałaby porzucić koronę, a to wiązałoby się z zawiedzeniem ojca. A tego jednego zrobić nigdy nie chciała. Nie chciała zawieść taty. I Dantona, który jej go zastępował, gdy rodziciel nie miał dla niej czasu. Musiała zacisnąć zęby i zmierzyć się ze swoją przyszłością. Dla dobra kraju. Dla dobra mieszkańców Lustyki.
       Dwie łzy potoczyły się po policzkach dziewczyny. Po chwili otarła je zdumiona. Nie pamiętała, kiedy ostatnio płakała. Chyba miała pierwszy wypadek z Hadesem. Wyprostowała się i odetchnęła głęboko.
       Królewna musi trzymać się prosto.
       Królewna nie okazuje uczuć.
       Przecież to nie wypada.

2015/05/16

Takie tam..

Witam :)
Na wstępie pozwolę sobie pochwalić się nowym szablonem, wykonanym przez Kran, która działa w Katalogu Euforia (link w Ciekawych stronkach i blogach).
Mam do was takie małe pytanie...
Czy chcielibyście, aby pojawiła się zakładka z opisem bohaterów? Zazwyczaj staram się unikać takich rzeczy, pozostawiając pole do popisu wyobraźni czytających, ale na wielu blogach taka zakładka jest, więc...
Pozostawiam wybór wam ;)
Miło będzie, jeśli ktoś skomentuje ten post, wyrażając swoją opinię ;)
Jeśli chcecie taką zakładkę, możecie wysyłać proponowane zdjęcia bohaterów na mój adres ;)
aangelaa1996@gmail.com
Czekająca na waszą odpowiedź autorka,
Only ;]


PS Obrazek również autorstwa Kran ;)


2015/05/12

6. Pieprzona królewna

7. października

       Płuca piekły go z powodu braku tlenu. Ale nadal trzymał głowę pod wodą.
   Jeszcze chwila. Jeszcze tylko chwila - powtarzał w myślach jak mantrę.
        Wyprostował się gwałtownie, nabierając powietrza i krztusząc się cieczą, którą wciągnął razem z nim do płuc. Woda spływała po wszystkich ścianach i spadała na chłopaka mocząc jego koszulkę. Ale nie zwracał na to uwagi, tylko wciąż pochylał się nad umywalką, zaciskając dłonie na jej krawędziach i nie otwierając nadal powiek. W końcu podniósł głowę odważając się na siebie spojrzeć. Po jego twarzy spływały krople, przez co nie mógł powstrzymać myśli, że wygląda jakby był spocony jak świnia.
   - Nie myśl o niej. Po prostu nie myśl - powiedział do siebie głośno.
       Z impetem wsadził głowę do wody. Nic nie mogło wygonić tej pieprzonej królewny z jego myśli. A to nie wróżyło (według Maxima) nic dobrego.
       Wylazł z domu i zarzucił kaptur na głowę. Skrzywił się lekko z bólu, co tylko jeszcze bardziej go wkurwiło. Nie mógł przecież okazywać słabości. 
       Z drugiej strony i tak już to zrobił. Nawet bardzo wyraźnie. No bo, cholera, czy rzuciłby się pod koła aby ją ratować, gdyby mu na niej, jakimś irracjonalnym i niewytłumaczalnym sposobem, nie zależało? Nie. Ale zrobił to. Obił sobie tyłek i głowę, i rozwalił łokieć.
   Od kiedy to ze mnie taki cholerny rycerz? Który rzuca się na ratunek pieprzonym królewnom? I dlaczego? Bo taki ma odruch? 
       Ale jakiś cichy i niemożliwe denerwujący głosik w jego głowie mówił mu, że było to o wiele bardziej spowodowane ignorowanymi przez niego uczuciami niż by chciał. 
       Nie mógł nic poradzić na to, że od kiedy tylko zobaczył ją wchodzącą we wrześniu do klasy, ciągle przewijała się w jego myślach. 
       Początkowo wkurwiała go nawet jej obecność w tej samej sali. Często widywał na ulicach takie rzeczy, że pójście do szkoły ratowało go przed najebaniem się do nieprzytomności. I wtedy zjawiła się ona. Stanęła w tych drzwiach i patrzyła na klasę przerażonym wzrokiem, jakby byli bandą gwałcicieli lub złodziei, a nie tylko grupą nastolatków próbujących na wszelkie możliwe sposoby zapomnieć o czekającej ich odpowiedzialności. No i stała w tych drzwiach, i wyglądała tak zwyczajnie, jak już zapomniał, że można wyglądać. I patrzyła na nich z pierdoloną wyższością godną królewskiej rodziny.
   "To Aylin Erica Mington. Wasza nowa koleżanka".
       Słysząc to, nie mógł nie wybuchnąć kpiącym śmiechem. Wprost idealne imiona dla kogoś, kto zachowywał się jak księżniczka. No ale jak mógł się nie roześmiać? W jego dzielnicy było ze dwadzieścia Aylin Eric. I na ogół każda z nich zachowywała się podobnie do tej nowej. Jakby imiona córki króla podniosły je do wyższej rangi. Tak było w każdej biedniejszej dzielnicy. I nie tylko w nich. Tych drugich księżniczek też nie było wcale dużo mniej. Jakby starzy chcieli zapewnić im lepszy los, nadając im imiona dziedziczek. 
       Nie mógł jej odpuścić. Świat się zmienił, wypracował nowe metody na wszystko, a ona stała tak i zachowywała się, jakby wszystko było dobrze. Jakby nic się nie zmieniło. Dlatego robił wszystko, aby jej to życie utrudnić. A ona zachowywała się dokładnie tak, jak przypuszczał. Jakby to wszystko było poniżej jej godności. Jakby była ponad. To było dla Maxima nie do wytrzymania.
       Kopnął leżącą przed nim puszkę po piwie, która z impetem wpadła do przewróconego śmietnika. Z rykiem godnym zarzynanego prosiaka wyskoczył z niego gruby kot i po chwili wpadł na chłopaka prawie zbijając go z nóg.
   - Pierdolony tłuścioch - wyrzucił z siebie Max, z trudem łapiąc równowagę.
       Wyciągnął z paczki fajka i zapalniczkę, po czym zastygł w bezruchu. Rozejrzał się wokoło, obserwując całą ulicę. Ale zobaczył tylko kilku facetów pod monopolowym, topiących smutki w butelce taniego wina.
   - Kurwa. Nie może jej tu być. Ogarnij się - wymruczał znów do siebie i podpalił szluga. Schował zapalniczkę i ruszył dalej.
       Od dnia, w którym zdeptała jego fajka w klasie, ciągle miał jakieś absurdalne obawy, że gdy tylko będzie chciał zapalić, ona wyskoczy nie wiadomo skąd i znów zrobi to samo.
   Cholera. Ja przez nią zwariuję. 
       Ale musiał przyznać, że pokazała wtedy trochę charakterku.
       Dręczenie jej stało się jego ulubioną zabawą. Miał z niej cholernie dobry ubaw. A potem Jones kazała jej usiąść do niego na lekcji. Idealnie. Wtedy nie myślał, że...
   Że może być taka prawdziwa.
       Zaczęła odpowiadać na jego zaczepki. Taka pańcia i takie słowa!
       Nigdy wcześniej nawet nie podejrzewał, że jakakolwiek dziewczyna obleje go jogurtem. A ona to zrobiła. I to wylała go na spodnie! Albo, że ktoś rzuci w niego pasztetem. To też zrobiła. Przychodził do domu cały ujebany jak po jakiejś bitwie na żarcie. No ale chyba po części tak było.
       Zaśmiał się głośno na wspomnienie jej niepewnej i przerażonej miny. To był dla niego tak zajebisty widok. A on wtedy... Po chwili jego własny rechot stanął mu w gardle.
    Cholera. Cholera. I... Cholera. 
       Wtedy już nie był z tego wszystkiego dumny i zadowolony. Chyba zaczepiał ją tylko po to, żeby zobaczyć jej reakcję. Już nie chodziło o to, żeby zjebać jej humor lub pokazać, że nie pasuje do reszty. Chciał zobaczyć, jak daleko się posunie. Czy jest tak odważna, na jaką chciała wyglądać. Ta cholerna damulka zaczęła go fascynować. Z tymi swoimi manierami pierdolonej księżniczki.
       I wtedy dostał książką po mordzie. To było tak niespodziewane, że...
   Że aż fajne.
       Może nie dla jego gęby, ale ogólnie. Nie spodziewał się, że taka lalunia ucieknie się do przemocy. Nawet przyparta do muru. Zawsze sprawiała wrażenie takiej, co tylko czeka na księcia na cholernie białym koniu, a nie bierze sprawy w swoje ręce. Nie mógł tego nie zobaczyć. Tego błysku w jej stalowoszarych oczach...
       Z tym podręcznikiem pokazała pazur. Ale to lizanie jego twarzy... To było coś. Wyzwiska i rzucanie różnymi rzeczami? Spoko. Czasem każdego ponosi. Książką w mordę? No bądź co bądź, porządnie zalazł jej za skórę tą gumą we włosach. Ale ta akcja... I to dlatego, że zarzucił jej tchórzostwo. Nie wiedział, czy którakolwiek znana mu dziewczyna odważyłaby się na coś takiego. I to w klasie pełnej osób. I do tego to spojrzenie.
   Cholera... To było...
       Niby impulsywne, ale mimo wszystko wymagało to niezłej odwagi...
   To fascynujące... Ona jest...
       Potrząsnął głową, aby wygonić z niej wszystkie myśli. Aby wygonić ją. Królewnę. Skupił wzrok na otaczającej go ulicy. Dzieci bawiły się znalezionymi na chodnikach kapslami. Sam kiedyś bawił się tak samo. Uśmiechnął się lekko.
       Doszedł do parku i po chwili zastanowienia usiadł na ławce. Nie chciał jeszcze wracać na chatę, a od chodzenia bolały go kolana. Ale to i tak lepiej, niż gdyby ona miała leżeć w szpitalu lub...
   Kurwa mać! Znów o niej myślę.
       Ale nie mógł przestać. Jej osoba wryła się w jego umysł jak dawno usłyszana piosenka. Chcesz o niej zapomnieć, ale nie możesz. To było silniejsze od niego.
       Wyciągnął następnego szluga i zapalniczkę. Mimowolnie zaczął obserwować okolicę spod przymrużonych powiek.
   "Opanuj się. Przecież Aylin nie będzie za tobą łazić i czaić się we wszystkich krzakach tylko po to, żeby zdeptać ci fajka" - złośliwy głosik w jego głowie znów się odezwał. 
   Cholerny Set. Nawet teraz nie daje mi spokoju.
       Odchylił głowę do tyłu i wypuścił trzymany w płucach dym do gwiazd. Chciał chociaż w ten sposób wyrwać się z tego zapuszczonego miasta - jego zdrowie poleciało do chmur.
       Ale ten cichy głos znów przypomniał mu o Aylin. Przed oczami stanęły mu obrazy z parkingu. Miała taką kretyńską minę, gdy ten samochód do niej jechał...
       Znów się zaśmiał i znów prawie udławił się swoim językiem, gdy dotarło do niego, jak mało brakowało, aby ona...
       Gdyby to miało miejsce we wrześniu, pewnie stałby tam i z uśmiechem patrzył jak te jej cholerne poczucie wyższości jest zrównywane z poziomem parkingu. Ale po tym wszystkim... Po tym, jak nauczyła się mu odpyskiwać... Jak zdzieliła go podręcznikiem do literatury... Jak poczuł jej język na swojej skórze... I mógł sobie wmawiać, że zadziałał odruchowo. Ale tak nie było.
       Już w chwili, gdy wypchnął ją sprzed maski tego Cadillaca i sekundę później, gdy przyjął na siebie większość impetu uderzenia o asfalt, wiedział, że gdyby jej się coś stało, a on nie zrobiłby nic, aby ją uratować, chociaż miał taką możliwość, nie wybaczyłby sobie tego. Wiedział to dobrze i dlatego biegł do jej skulonej postaci jak głupi. I dlatego musiał zapytać, czy nic jej nie jest.
       Martwił się o nią.
       Nadal się o nią martwił.
       Nawet wtedy, gdy siedział na ławce w parku i usiłował sobie wmówić, że wcale tak nie było.
       I wiedział, że mówił szczerze, gdy powiedział, że brakowałoby mu tego wszystkiego. I że na pewno nie będzie żałował, że ją wtedy odepchnął. W jakiś niemożliwy i niewyobrażalny sposób ta cholerna królewna stała się stałym punktem w jego świecie. To śmieszne.
       Ona była przecież tak różna od tego wszystkiego. Taka nieświadoma, głupia i słodka idiotka. Zupełnie nie pasowała do jego świata, który przetrawiłby ją i wypluł jak przekąskę.
   Ale to minie. To tylko zwykła, przelotna fascynacja. Takie rzeczy przemijają. Muszą przemijać.
       Spojrzał w niebo, szukając tam odpowiedzi. Wysłał gwiazdom wszystkie myśli o Aylin, w nadziei, że w ten sposób usunie ją z głowy. Przecież to tylko zwykła fascynacja. Niedługo minie. 
       Tak przecież jest zawsze.
       Prawda?

Dobra. Wiem, że rozdział trochę nieogarnięty, ale przeżył już tyle, że trzeba mu to wybaczyć. Najpierw narracja pierwszoosobowa w czasie przeszłym, potem pierwszoosobowa w teraźniejszym, a teraz zmiana na narrację trzecioosobową.
No cóż... Mam tylko nadzieję, że nie jest aż tak tragicznie ;)
Only ;)


2015/05/09

5. Lizanie i inne sztuczki

 7. października

   - Oh, Aylin. Gdzie twój podręcznik? - zapytał Maxim, siadając swobodnie na krześle.
   - Spokojnie, nigdy bym go nie zapomniała. Leży w torbie. Obok rękawic bokserskich - dodała po chwili znacząco dziewczyna.
       Chłopak roześmiał się i spojrzał na nią przeciągle. Po chwili pokręcił głową, nadal rozbawiony, i wyciągnął z paczki papierosa. Wyjął z kieszeni zapalniczkę i prawie zapalił tytoń, gdy znieruchomiał i wlepił w królewnę badawczy wzrok.
   - Cholera. Prawie zmarnowałem kolejnego fajka. Domyślam się, że znów byś go zdeptała, co?
   - Myślę, że tak. - Pokiwała głową z poważną miną.
   - A gdybym tak nie dał ci tego znów zrobić? - mówił trochę niewyraźnie, ponieważ nadal trzymał w ustach papierosa.
   - Mógłbyś próbować. - Wzruszyła ramionami.
   - Baba mnie szantażuje - mruknął płaczliwie Max, chowając zapalniczkę i fajka do paczki. - Do czego to doszło.
       Zadzwonił dzwonek na lekcję. Aylin odwróciła się przodem do tablicy i wyjęła z torby książki i zeszyt. Gdy nauczycielka weszła do sali przerzuciła włosy z lewego ramienia na prawe, dalej od Maxima. Były krótsze, ponieważ poprzedniego dnia po szkole poszła do fryzjera i ścięła końcówki razem z resztkami gumy.
   - Dzisiaj będzie spokój czy wojna? - Nauczycielka popatrzyła na kłótliwą dwójkę z wyraźną rezygnacją.
   - Nie wiem, pani profesor. Naprawdę nie wiem. Dzisiaj nasza droga Aylin, z pięknym, olśniewającym uśmiechem, który sam w sobie mógłby zaprowadzić pokój na świecie, zaproponowała mi walkę bokserską
       Klasa wybuchnęła śmiechem. Po chwili wszyscy zajęli się lekcją. Królewna otworzyła podręcznik i zaczęła słuchać poleceń pani Jones. Gdy czytała tekst, coś nieprzyjemnie lepkiego przykleiło się do jej ramienia. Powoli odwróciła głowę w lewą stronę. Do jej ręki przyklejona była papierowa, ośliniona kulka. Strząsnęła ją z obrzydzeniem. Widząc to, Maxim uśmiechnął się wyzywająco. Prychnęła cicho i wróciła do zadania, starając się go lekceważyć. 
   - Wiedziałem, że odpadniesz - szepnął cicho do ucha dziewczyny. 
       Spojrzała na niego spod przymrużonych powiek. Wydawał się tak pewny siebie, że podziałało to na nią jak przysłowiowa czerwona płachta na byka. Jej mózg przeszedł na wyższe obroty. Musiała go jakoś zaszokować. I wtedy przypomniała sobie Volta - starego psa Dantona. Całymi dniami łaził po pałacu, dlatego znali go wszyscy. To był naprawdę fajny bernardyn i każdy go lubił. Ale miał jeden, obrzydliwy nawyk...
       Przesunęła językiem po twarzy Maxima. Od podbródka aż do skroni. Momentalnie wróciła na swoje miejsce. Nie mogła uwierzyć, że odważyła się to zrobić. Ale działała pod wpływem impulsu, chcąc zmyć z jego oblicza tą pewność siebie. A że dokładnie pamiętała, jak sama reagowała na ślinę Volta na swojej skórze...
       Nauczycielka podniosła głowę patrząc na kłótliwy duet badawczo. Aylin z przejęciem wpatrywała się w podręcznik, jakby to on posiadał w sobie odpowiedzi na nurtujące ludzkość od wieków pytania. Belferka dość długo patrzyła na  Maxima, ale w końcu wróciła do dokumentów. Wtedy królewna spojrzała na chłopaka siedzącego obok. Jego twarz wyrażała jeszcze większy szok niż poprzedniego dnia po oberwaniu podręcznikiem. Powoli podniósł rękę i dotknął nią mokrego policzka. Z niedowierzaniem popatrzył na swoje palce, a dziewczyna znów poczuła na języku smak jego słonej skóry. Jako, że czasu już cofnąć nie mogła, spojrzała mu prosto w oczy, starając się nie wybuchnąć śmiechem widząc jego zmieniające się w szaleńczym tempie miny. Nie mogła nie zauważyć, że nie wytarł wilgotnego śladu. Zamiast tego znów wyjął jakąś kartkę i zaczął na niej pisać. 
   "Tego się nie spodziewałem. Dobra jesteś".
   "To Ty zacząłeś. Podjęłam tylko wyzwanie" - odpisała szybko.
   "Ciekawi mnie, co jeszcze byłabyś zdolna zrobić, gdybyśmy dalej przeciągnęli tę naszą grę" - napisał, uśmiechając się szeroko, z zaciekawieniem.  
   "Nawet nie wiesz, na ile mnie jeszcze stać". - Starała się wyglądać na pewną siebie. 
   "Dochodzę do wniosku, że chyba chciałbym się tego dowiedzieć".
       Błysk w jego oczach powinien ją zaniepokoić. Ale tylko rozbudził w niej ciekawość. Sama chciała się przekonać, jak daleko może mu towarzyszyć w tej wariackiej formie zabawy i wyzwania. Zaczęła zastanawiać się nad własnymi możliwościami. 
       Wpatrywali się w siebie bez słowa. Ale tym razem nie było między nimi pogardy. Zamiast tego te spojrzenia były badawcze, starające się poznać drugą osobę, rzucające nieme wyzwanie, a jednocześnie pełne ciekawości możliwej rywalizacji. Aylin poczuła, że między nami historia dopiero się zaczyna. 

       Przez resztę dnia między tą parą przepływały tylko spojrzenia. Na innych lekcjach nie siedzieli razem, ale zazwyczaj niedaleko siebie. Dlatego nic nie przeszkadzało im na wgapianiu się w siebie z mieszaniną wyzwania, ciekawości i czegoś jeszcze, czego nie potrafili określić. Może to były początki fascynacji?
   - Dzisiaj też zwiedzasz osiedla? - Kate uśmiechnęła się do koleżanki. 
       Stały na parkingu przed szkołą. Aylin czekała tam na Jose, który miał ją zawieść do pałacu. Matka wymagała od niej natychmiastowego spotkania, o czym została poinformowana tego dnia na przerwie przez Ingrid. Pokojówka skończyła już jedną szkołę zawodową, ale żeby królewna nie była sama, przychodziła do tej samej szkoły na zajęcia dodatkowe. 
   - Nie wiem. Jeśli znajdę wieczorem czas to tak. - Ali skinęła głową.
   - A co? Wizytujesz w pałacu? - Zaśmiała się Kate. Dużo osób żartowało sobie z Aylin ze względu na jej imiona i maniery. Ale już jej to nie przeszkadzało. Zdążyła się przyzwyczaić, że takie złośliwości bywają przejawem sympatii. 
   - Pewnie. Mam audiencję u królowej - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Kate, Mata i  Lisa zaśmiały się.
       Zaczęły rozmawiać. Po miesiącu w Lotos królewna orientowała się już nieco w poruszanych przez młodzież tematach. Aktorzy, współcześni autorzy książek, sport, nowe postępy technologiczne. Gadały właśnie o jutrzejszych lekcjach, gdy kilka metrów od nich rozległ się głośniejszy od innych pisk. Zdezorientowana dziedziczka tronu spojrzała w prawo. Jakieś 6 metrów od siebie zobaczyła maskę samochodu. Jadącego samochodu. 
       4 metry.
       Zamknęła oczy czekając na zderzenie. W ryk silnika wdarł się pisk hamulców. Za późno.
       Coś uderzyło w nią z impetem, ale z zupełnie innej strony, niż się spodziewała. Poleciała do tyłu. Uderzenie biodrem o ziemię sprawiło, że w końcu utworzyła zaciśnięte do tej pory oczy. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że ktoś obejmuje ją ramionami i przyciska do swojego ciała, gdy tak toczyli się po betonie. A było to umięśnione, męskie ciało. Jeszcze nigdy nie była tak blisko chłopaka. Nawet będąc z Daminikiem i przytulając się do niego czuła, jak oddziela ich od siebie jego dystans i sztywność. Ale tym razem nie było niczego takiego. Tylko szybkie uderzenia dwóch serc, bijących w tym samym rytmie. 
       Bolało ją biodro, lewy łokieć i nogi. Ale nie zwracała na to uwagi, bo poczuła, jak w jej włosach porusza się czyjaś dłoń. Podniosła głowę, która do tej pory przyciśnięta była do klatki piersiowej... wybawcy. Wokół słyszała krzyki uczniów i inne odgłosy zamieszania, ale widziała tylko bursztynowe oczy Maxima. Leżał na plecach, a ona na nim, unieruchomiona jego ramionami, z których jedno trzymało ją w pasie, a drugie przyciskało jej głowę do jego szyi. 
   - Eee... Dzięki - wyrzuciła z siebie po dłuższej chwili. 
   - Nic ci nie jest? - zapytał cicho. Nie odpowiedziała, więc dodał po chwili: -  Królewno?
   - Wiesz... Dziewczyny mówiły mi, że kilku chłopaków ze szkoły na mnie leci,  ale nie wiedziałam, że okazuje się to w tak dosłowny sposób. 
       Spojrzał na dziewczynę, a po chwili na jego usta wpłynął szeroki, lekko kpiący uśmiech.
   - Czuję, że chyba jeszcze nie raz pożałuję odepchnięcia cię sprzed tego samochodu.
   - A ja już żałuję, że nie zostałeś na moim miejscu. 
       Zaśmiał się i wypuścił dziewczę z uścisku. Aylin przekręciła się (co wywołało jęk zarówno u niej, jak i u Maxima) i wylądowała na plecach obok chłopaka. Przez chwilę rozważała wstanie, ale jej kości zaprotestowały. 
   - Więc czemu mnie odepchnąłeś?
   - Chyba taki ludzki odruch.
   - Po tobie spodziewałabym się raczej wepchnięcia mnie pod niego.
   - We wrześniu może bym to zrobił. Ale z tym podręcznikiem i... tym dzisiejszym - dodał po chwili - pokazałaś, że masz jaja. 
   - Nie mam - wtrąciła lekko zbulwersowana tak niegodziwą sugestią pod jej adresem.
   - No i z kim kłóciłbym się na lekcjach literatury? - kontynuował. 
   - Egoistyczny dupek. 
   - Wypucowana damulka - odpowiedział natychmiast.
   - Cham i prostak.
   - Lalka Barbie.
   - Upośledzony umysłowo idiota.
   - Brakowałoby mi tego.
   - Mi też. 
       Wstali jednocześnie. Dziewczynie strzeliło coś w kolanach, a Maximowi w kręgosłupie. Skrzywili się. 
   - Jeszcze raz dzięki. Za ratowanie mnie kosztem swojego tyłka i w ogóle.  
   - Spoko. Przypomnę się w odpowiedniej chwili.
   - W to nie wątpię. 
       Gdy tak stali naprzeciw siebie, królewna kątem oka zauważyła, że Kate z dziewczynami patrzą na nich znacząco i uśmiechają się między sobą. Nie miała sposobności, aby zareagować, bo właśnie w tej chwili zjawił się Jose. 
   - Ależ... Aylin - powiedział, z widocznym trudem powstrzymując się od nazwania dziedziczki tytułem. - Coś się stało?
       Spojrzała w dół i dopiero wtedy zauważyła, że oboje są cali zakurzeni i ogólnie poobcierani. Wzruszyła ramionami.
   - Wszystko dobrze, wujku Jose. Przewróciłam się i pociągnęłam Maxima za sobą. Na szczęście jego osoba załagodziła upadek.
   - To... dobrze - odpowiedział powoli. 
       Szybko podeszła do leżącej kilka  metrów dalej torby i podniosła ją. Otworzyła drzwi pasażera zanim zdążył to zdobić Jose. 
   - To do jutra, Maximie - pożegnała się wsiadając do samochodu.
   - Do jutra, Aylin - powiedział cicho, gdy wyjeżdżali już z parkingu. 
       Gdy spojrzała w lusterko wsteczne zauważyła, że Maxim przyglądał się ich Astonowi dopóki nie zniknęli za zakrętem.  

   - Aylin! Wyglądasz wprost zachwycająco!
       Matka podeszła do królewny i uściskała ją lekko, całując powietrze wokół jej głowy w formie przywitania. Była piękną kobietą, ale Ali jakoś nigdy nie mogła się z nią dobrze porozumieć. Może to dlatego, że nie wychowywano jej tak, jak starszej siostry - beztrosko, ucząc tylko podstawowych rzeczy o państwie i wszystkim z nim związanym.  
   - Ależ dziękuję, matko - odpowiedziała, dygając przed nią lekko. 
       Wyprostowała się bardziej, aby suknia prezentowała się na niej lepiej. Była błękitna, a jej ozdobiony klejnotami gorset opinał ciasno ciało dziewczyny, wzmacniając w niej pewność siebie. W sukniach czuła się jak w zbroi - niezwyciężona. Tylko jeden, inny strój sprawiał wtedy, że miała się równie dobrze. Poprawiła składającą się z kilku warstw spódnicę. Materiał podstawowy pokrywała długa do ziemi warstwa tiulu. Następnie druga, krótsza warstwa tiulu, zakończona dekoracyjnym  motywem liści ozdobionych klejnotami. Ostatnia warstwa wykonana była z tego samego materiału co gorset (z satyny) i była ozdobnie pomarszczona i upięta. Wiedziała, że wygląda w niej świetnie. I nie widziała potrzeby żeby udawać, że tak nie jest. Siniaki i zadrapania po upadku ukryła pod warstwą makijażu. 
   - Aylin! Jesteś! - Caroline Laura Santos, starsza królewna, wbiegła do saloniku, w którym Ali została przywitana przez matkę. 
       Rzuciła się Aylin na szyję i uściskała serdecznie. Była rok starsza, ale miały prawie identyczne sylwetki. Caroline była trochę szczuplejsza i mniej umięśniona. Miała jaśniejsze włosy i szmaragdowe oczy. Jej skóra była jasna, a uśmiech wprost promienny. Zawsze wyglądała uroczo i słodko. Ali wiedziała, że z wyglądu nic jej nie brakuje, i że wiele dziewczyn może marzyć o takim wizerunku, ale Caroline to prawdziwa piękność. Przy tej radosnej osóbce to szarooka wyglądała na starszą siostrę. Była poważniejsza i nie miała w sobie jej beztroski. Nie mogła cieszyć się tak życiem, gdy wiedziała co ją czeka w przyszłości.
   - Również się cieszę, że cię widzę, Caroline.
       Usiadły przy stoliku, a królowa kazała służącej przynieść herbatę. Siostry siedziały obok siebie, a Caroline ciągle ściskała dłoń Aylin. 
   - I jak się tam żyje? Czy wszystko jest tak ciekawe jak to pokazują w telewizji? Poznałaś jakichś chłopców? Masz nowe koleżanki?
   - Powoli, Caroline. - Zaśmiała się młodsza królewna, widząc jej entuzjazm. - Życie jako zwykła dziewczyna jest zupełnie inne od życia królewny. Rzeczywistość nie jest tak kolorowa jak w telewizji, ale bywa interesująco. Tak, poznałam chłopców, ponieważ mam ich kilkunastu w klasie. I tak, można powiedzieć, że mam nowe koleżanki. 
   - To cudownie! - wykrzyknęła Caroline radośnie. 
   - Aylin, czemu nie odwiedziłaś nas w wolne dni? Nie było cię w domu od spotkania z delegacją z Uniki.
   - Wiem, mamo, i przepraszam. Ale w szkole mamy wiele lekcji i trochę trudno jest mi się do tego wszystkiego przyzwyczaić. To całkiem inna rzeczywistość i czasem zajmuje mnie zupełnie. 
   - Tak, rozumiem. 
   - Więc po co mnie wezwałaś, matko? 
   - Stwierdziłam, że z przyjemnością oderwiesz się od tego marnego, biednego życia - powiedziała królowa tonem wyraźnie sugerującym, że to wszystko powinno być dla córki oczywiste. - Powinnaś być mi wdzięczna za tę odrobinę pałacowego luksusu. 
   - Oczywiście, matko. Jestem. 
       Zawładnęła nią przemożna irytacja. Oderwano ją od zwykłego życia tylko dlatego, że matka chciała dać jej trochę luksusu, którego wcale nie potrzebowała. Ale nie mogła się na nią wściekać. Jej matka została wychowana w przekonaniu, że pałacowe wygody to wszystko, czego każda dziewczyna może oczekiwać od życia. Takie było po prostu jej rozumowanie.
       Aylin wiedziała, że gdyby nie eksperyment króla, byłaby do niej bardzo podobna. No może oprócz pałacowych luksusów, w głowie miałaby rządzenie krajem i sojusze międzynarodowe, ale na pewno nie zwyczajne życie nastolatki. 

   - Szach i mat, tato.
   - No i znów ze mną wygrałaś. Jak zawsze - dodał z uśmiechem król. 
       Siedzieli w gabinecie władcy i grali w szachy. Po spotkaniu z matką i siostrą, Aylin przyszła do ojca. Danton wcisnął ją przed naradą z pałacową radą ministrów i doradców. Koło nóg królewny leżał Volt, śliniąc się obficie na specjalnie do tego przeznaczoną poduszkę. Gdy tylko go zobaczyła uśmiechnęła się na wspomnienie miny Maxima.
   - A ten twój konflikt, o którym wspomniałaś w liście? To coś poważnego?
   - Nie, tato. To taka zwyczajna szkolna sprzeczka. Poza tym, już wszystko w porządku. Dzisiaj nawet mi pomógł.
       Umyślnie nie mówiła, co się dokładnie stało. Ostatecznie nikt przecież nie odniósł poważniejszych obrażeń, a mówiąc o tym ojcu tylko zaniepokoiłaby go. 
   - To dobrze, Aylin.  
       Rozległo się pukanie do drzwi, a chwilę później ukazała się w nich siwa głowa Dantona. 
   - Królu. - Skłonił się. - Wybacz, że przeszkadzam, ale ministrowie czekają. 
   - Już wychodzę. - Dziedziczka podniosła się i uściskała ojca na pożegnanie. - Do zobaczenia, tato.
   - Do zobaczenia, Aylin.
   - A ty co tu robisz, starcze? - Danton zwrócił się gderliwie do swojego psa. - Miałeś siedzieć w pokoju.
   - Spokojnie, Danton. Już go zabieram. - Uśmiechnęła się i odwróciła, aby pomachać ojcu. - Chodź, Volt. Idziemy. 
       Pomocnik króla otworzył przed nią szeroko drzwi. Wyszła z gabinetu ojca z wielkim bernardynem u boku. Za drzwiami stali w rzędzie ministrowie oczekujący na audiencję. Gdy ich mijała skłaniali się przed nią. Gdy spojrzała na ostatniego z nich coś przyciągnęło jej uwagę. 
   - Dobry wieczór, wasza wysokość. - Pokłonił się niżej niż reszta.
   - Dobry wieczór, baronie Simons.
       Szła powoli dalej, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że coś, co zobaczyła, było szalenie podejrzane. Podrapała Volta za uszami.
   - A to psisko nadal nie daje królewnie spokoju?
   - Ja lubię jego towarzystwo. Dobrze wiesz, że jestem do niego bardzo przywiązana. I mów mi po imieniu. Przecież jesteś moim ojcem chrzestnym. 
        Mężczyzna uśmiechnął się szeroko. Dla wszystkich było zaskoczeniem, że ojcem chrzestnym przyszłej królowej został doradca króla. Ale władca stwierdził, że Danton jest dla niego jak brat, i skoro tak naprawdę rodzeństwa nie ma, to właśnie Danton zostanie chrzestnym Aylin. I tak się stało. Nikt nie dał rady odwieźć Christiana od tego pomysłu.
       Ali traktowała
Volta jak prawdziwego przyjaciela. Urodził się w tym samym dniu co ona. I nadal żył. Uczyła się chodzić opierając się o jego grzbiet. Pilnował jej podczas przechadzek po ogrodzie. Wszyscy zgodnie twierdzili, że żyje chyba tylko ze względu na przywiązanie do dziewczyny. Psy rzadko dożywają osiemnastu ludzkich lat. A mimo podeszłego wieku, Volt zawsze cieszył się na widok królewny, i wybiegał do niej, chociaż coraz mniej się poruszał.  
   - A jak podoba ci się zwykłe życie, Aylin?
   - Jest zupełnie inne, niż przypuszczałam, ale cieszę się, że mam okazję zgłębić jego tajemnice. 
   - To dobre podejście do życia, Aylin.
   - Okaże się. - Uśmiechnęła się. - Muszę już wracać do Lotos. Poproś Kima aby uściskał ode mnie Hadesa.
   - Sam go od ciebie uściskam.

       Siedziała na ławce w ogrodzie. Było już późno, ale nie mogła spać. Obciągnęła w dół rękawy swetra. Spotkanie z matką wydawało jej się nudne. Królowa myślała tylko o wygodzie. Nie przejmowała się tym, że jej córka właśnie poznaje ludzi, których największym zmartwieniem nie jest to, jaką suknię założyć do obiadu, tylko to, aby w ogóle ten obiad mieć. Matka zawsze była według niej trochę zapatrzona w siebie i w życie pałacowe, a teraz dodatkowo wydawała się Ali płytka i egoistyczna. Caroline była do niej podobna, ale też myślała o innych. Czasami bywała nawet za miękka i bezpośrednia. I Aylin wiedziała już, dlaczego ojciec powiedział, że ona się do tego eksperymentu nie nadaje. 
        Nie zgodziłaby się na noszenie spodni. Według niej spodnie były tylko dla mężczyzn, a w zwykłym życiu nie zawsze wygodnie jest nosić suknie. Gdyby ktoś ją obrażał, tak jak Ali obrażał Maxim, nie nauczyłaby się odpłacać mu tym samym, jak jej siostra się nauczyła, tylko płakałaby w łazience po każdej lekcji. Aylin wiedziała, że Caroline była cudowna, ale jednocześnie za miękka na takie życie. Tu twardym trzeba się urodzić, lub nauczyć się tego w pierwszych latach życia, inaczej społeczeństwo cię przetrawi i zostawi krwawiącego na krawędzi nędznego życia.
       Jednocześnie nie mogła pozbyć się myśli, że w baronie Simonsie zobaczyła coś znajomego, co poznała dopiero w życiu w Lotos. Ale nie miała najmniejszego pojęcia co to było.
   - Królewno? - Ingrid pojawiła się w drzwiach tarasu. - Już północ. Tata mówi, że powinna panienka wejść już do domu i iść spać. Ale to tylko sugestia - dodała szybko. Nikt przecież nie chciał rozkazywać przyszłej królowej. 
   - Tak, wiem. Zaraz wejdę do domu.
       Popatrzyła w gwiazdy. Ale one przecież nie mogły jej nic odpowiedzieć. W końcu westchnęła i podniosła się z ławki. Ruszyła powoli w stronę domu. Zamknęła za sobą drzwi i poszła na górę. Nad pewnymi sprawami mogła przecież pomyśleć później.