7. października
- Spokojnie, nigdy bym go nie zapomniała. Leży w torbie. Obok rękawic bokserskich - dodała po chwili znacząco dziewczyna.
Chłopak roześmiał się i spojrzał na nią przeciągle. Po chwili pokręcił głową, nadal rozbawiony, i wyciągnął z paczki papierosa. Wyjął z kieszeni zapalniczkę i prawie zapalił tytoń, gdy znieruchomiał i wlepił w królewnę badawczy wzrok.
- Cholera. Prawie zmarnowałem kolejnego fajka. Domyślam się, że znów byś go zdeptała, co?
- Myślę, że tak. - Pokiwała głową z poważną miną.
- A gdybym tak nie dał ci tego znów zrobić? - mówił trochę niewyraźnie, ponieważ nadal trzymał w ustach papierosa.
- Mógłbyś próbować. - Wzruszyła ramionami.
- Baba mnie szantażuje - mruknął płaczliwie Max, chowając zapalniczkę i fajka do paczki. - Do czego to doszło.
Zadzwonił dzwonek na lekcję. Aylin odwróciła się przodem do tablicy i wyjęła z torby książki i zeszyt. Gdy nauczycielka weszła do sali przerzuciła włosy z lewego ramienia na prawe, dalej od Maxima. Były krótsze, ponieważ poprzedniego dnia po szkole poszła do fryzjera i ścięła końcówki razem z resztkami gumy.
- Dzisiaj będzie spokój czy wojna? - Nauczycielka popatrzyła na kłótliwą dwójkę z wyraźną rezygnacją.
- Nie wiem, pani profesor. Naprawdę nie wiem. Dzisiaj nasza droga Aylin, z pięknym, olśniewającym uśmiechem, który sam w sobie mógłby zaprowadzić pokój na świecie, zaproponowała mi walkę bokserską.
       Klasa wybuchnęła śmiechem. Po chwili 
wszyscy zajęli się lekcją. Królewna otworzyła podręcznik i zaczęła 
słuchać poleceń pani Jones. Gdy 
czytała tekst, coś nieprzyjemnie lepkiego przykleiło się do 
jej ramienia. Powoli odwróciła głowę w lewą stronę. Do jej ręki 
przyklejona była papierowa, ośliniona kulka. Strząsnęła ją z 
obrzydzeniem. Widząc to, Maxim uśmiechnął się wyzywająco. Prychnęła 
cicho i wróciła do zadania, starając się go lekceważyć. 
   - Wiedziałem, że odpadniesz - szepnął cicho do ucha dziewczyny. 
       Spojrzała na niego spod przymrużonych powiek. Wydawał się tak 
pewny siebie, że podziałało to na nią jak przysłowiowa czerwona płachta
 na byka. Jej mózg przeszedł na wyższe obroty. Musiała go jakoś 
zaszokować. I wtedy przypomniała sobie Volta - starego psa Dantona. Całymi
 dniami łaził po pałacu, dlatego znali go wszyscy. To był naprawdę fajny
 bernardyn i każdy go lubił. Ale miał jeden, obrzydliwy nawyk...
       Przesunęła językiem po twarzy Maxima. Od podbródka aż do skroni.
 Momentalnie wróciła na swoje miejsce. Nie mogła uwierzyć, że 
odważyła się to zrobić. Ale działała pod wpływem impulsu, chcąc zmyć z
 jego oblicza tą pewność siebie. A że dokładnie pamiętała, jak sama 
reagowała na ślinę Volta na swojej skórze...
 
      Nauczycielka podniosła głowę patrząc na kłótliwy duet badawczo. 
Aylin z 
przejęciem wpatrywała się w podręcznik, jakby to on posiadał w sobie 
odpowiedzi na nurtujące ludzkość od wieków pytania. Belferka dość długo 
patrzyła na  Maxima,
 ale w końcu wróciła do dokumentów. Wtedy królewna spojrzała na chłopaka
 siedzącego obok. Jego 
twarz wyrażała jeszcze większy szok niż poprzedniego dnia po oberwaniu 
podręcznikiem. Powoli podniósł rękę i dotknął nią mokrego policzka. Z 
niedowierzaniem popatrzył na swoje palce, a dziewczyna znów poczuła na 
języku 
smak jego słonej skóry. Jako, że czasu już cofnąć nie mogła, spojrzała
 mu prosto w oczy, starając się nie wybuchnąć śmiechem widząc jego 
zmieniające się w szaleńczym tempie miny.
 Nie mogła nie zauważyć, że nie wytarł wilgotnego śladu. Zamiast tego 
znów wyjął jakąś kartkę i zaczął na niej pisać. 
   "Tego się nie spodziewałem. Dobra jesteś".
   "To Ty zacząłeś. Podjęłam tylko wyzwanie" - odpisała szybko.
   "Ciekawi mnie, co jeszcze byłabyś zdolna zrobić, gdybyśmy dalej przeciągnęli tę naszą grę" - napisał, uśmiechając się szeroko, z zaciekawieniem.  
   "Nawet nie wiesz, na ile mnie jeszcze stać". - Starała się wyglądać na pewną siebie. 
   "Dochodzę do wniosku, że chyba chciałbym się tego dowiedzieć".
       Błysk
 w jego oczach powinien ją zaniepokoić. Ale tylko rozbudził w niej 
ciekawość. Sama chciała się przekonać, jak daleko może mu towarzyszyć w
 tej wariackiej formie zabawy i wyzwania. Zaczęła zastanawiać się nad 
własnymi możliwościami. 
 
      Wpatrywali się w siebie 
bez słowa. Ale tym razem nie było między nimi pogardy. Zamiast tego te 
spojrzenia były badawcze, starające się poznać drugą osobę, 
rzucające nieme wyzwanie, a jednocześnie pełne ciekawości możliwej 
rywalizacji. Aylin poczuła, że między nami historia dopiero się 
zaczyna. 
       Przez resztę dnia między tą parą
 przepływały tylko spojrzenia. Na innych lekcjach nie siedzieli 
razem, ale zazwyczaj niedaleko siebie. Dlatego nic nie przeszkadzało im
 na wgapianiu się w siebie z mieszaniną wyzwania, ciekawości i czegoś 
jeszcze, czego nie potrafili określić. Może to były początki 
fascynacji?
   - Dzisiaj też zwiedzasz osiedla? - Kate uśmiechnęła się do koleżanki. 
      
 Stały na parkingu przed 
szkołą. Aylin czekała tam na Jose, który miał ją zawieść do pałacu. 
Matka wymagała od niej natychmiastowego spotkania, o czym została 
poinformowana tego dnia na przerwie przez Ingrid. Pokojówka skończyła 
już jedną szkołę 
zawodową, ale żeby królewna nie była sama, przychodziła do tej samej 
szkoły na zajęcia 
dodatkowe. 
   - Nie wiem. Jeśli znajdę wieczorem czas to tak. - Ali skinęła głową.
   - A co? Wizytujesz w pałacu? - 
Zaśmiała się Kate. Dużo osób żartowało sobie z Aylin ze względu na jej 
imiona i maniery. Ale już jej to nie przeszkadzało. Zdążyła się 
przyzwyczaić, że takie złośliwości bywają przejawem sympatii. 
   - Pewnie. Mam audiencję u królowej - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Kate, Mata i  Lisa zaśmiały się.
       Zaczęły rozmawiać. Po 
miesiącu w Lotos królewna orientowała się już nieco w poruszanych przez młodzież
 tematach. Aktorzy, współcześni autorzy książek, sport, nowe postępy 
technologiczne. Gadały właśnie o jutrzejszych lekcjach, gdy kilka 
metrów od nich rozległ się głośniejszy od innych pisk. Zdezorientowana dziedziczka tronu spojrzała w 
prawo. Jakieś 6 metrów od siebie zobaczyła maskę samochodu. Jadącego 
samochodu. 
       4 metry.
       Zamknęła oczy czekając na zderzenie. W ryk silnika wdarł się pisk hamulców. Za późno.
       Coś uderzyło w nią z 
impetem, ale z zupełnie innej strony, niż się spodziewała. Poleciała do tyłu. Uderzenie 
biodrem o ziemię sprawiło, że w końcu utworzyła zaciśnięte do tej pory oczy. Dopiero wtedy 
uświadomiła sobie, że ktoś obejmuje ją ramionami i przyciska do 
swojego ciała, gdy tak toczyli się po betonie. A było to umięśnione, 
męskie ciało. Jeszcze nigdy nie była tak blisko chłopaka. Nawet będąc z
 Daminikiem i przytulając się do niego czuła, jak oddziela ich od siebie jego 
dystans i sztywność. Ale tym razem nie było niczego takiego. Tylko 
szybkie uderzenia dwóch serc, bijących w tym samym rytmie. 
       Bolało ją biodro, lewy 
łokieć i nogi. Ale nie zwracała na to uwagi, bo poczuła, jak w jej 
włosach porusza się czyjaś dłoń. Podniosła głowę, która do tej pory 
przyciśnięta była do klatki piersiowej... wybawcy. Wokół słyszała 
krzyki uczniów i inne odgłosy zamieszania, ale widziała tylko 
bursztynowe oczy Maxima. Leżał na plecach, a ona na nim, unieruchomiona 
jego ramionami, z których jedno trzymało ją w pasie, a drugie 
przyciskało jej głowę do jego szyi. 
   - Eee... Dzięki - wyrzuciła z siebie po dłuższej chwili. 
   - Nic ci nie jest? - zapytał cicho. Nie odpowiedziała, więc dodał po chwili: -  Królewno?
   - Wiesz... Dziewczyny mówiły mi, że 
kilku chłopaków ze szkoły na mnie leci,  ale nie wiedziałam, że okazuje 
się to w tak dosłowny sposób. 
       Spojrzał na dziewczynę, a po chwili na jego usta wpłynął szeroki, lekko kpiący uśmiech.
   - Czuję, że chyba jeszcze nie raz pożałuję odepchnięcia cię sprzed tego samochodu.
   - A ja już żałuję, że nie zostałeś na moim miejscu. 
       Zaśmiał się i wypuścił dziewczę z
 uścisku. Aylin przekręciła się (co wywołało jęk zarówno u niej, jak i u 
Maxima) i wylądowała na plecach obok chłopaka. Przez chwilę rozważała 
wstanie, ale jej kości zaprotestowały. 
   - Więc czemu mnie odepchnąłeś?
   - Chyba taki ludzki odruch.
   - Po tobie spodziewałabym się raczej wepchnięcia mnie pod niego.
   - We wrześniu może bym to zrobił. Ale z tym podręcznikiem i... tym dzisiejszym - dodał po chwili - pokazałaś, że masz jaja. 
   - Nie mam - wtrąciła lekko zbulwersowana tak niegodziwą sugestią pod jej adresem.
   - No i z kim kłóciłbym się na lekcjach literatury? - kontynuował. 
   - Egoistyczny dupek. 
   - Wypucowana damulka - odpowiedział natychmiast.
   - Cham i prostak.
   - Lalka Barbie.
   - Upośledzony umysłowo idiota.
   - Brakowałoby mi tego.
   - Mi też. 
       Wstali jednocześnie. Dziewczynie strzeliło coś w kolanach, a Maximowi w kręgosłupie. Skrzywili się. 
   - Jeszcze raz dzięki. Za ratowanie mnie kosztem swojego tyłka i w ogóle.  
   - Spoko. Przypomnę się w odpowiedniej chwili.
   - W to nie wątpię. 
       Gdy tak stali naprzeciw 
siebie, królewna kątem oka zauważyła, że Kate z dziewczynami patrzą na nich 
znacząco i uśmiechają się między sobą. Nie miała sposobności, aby 
zareagować, bo właśnie w tej chwili zjawił się Jose. 
   - Ależ... Aylin - powiedział, z widocznym trudem powstrzymując się od nazwania dziedziczki tytułem. - Coś się stało?
       Spojrzała w dół i dopiero wtedy zauważyła, że oboje są cali zakurzeni i ogólnie poobcierani. Wzruszyła ramionami.
   - Wszystko dobrze, wujku Jose. Przewróciłam się i pociągnęłam Maxima za sobą. Na szczęście jego osoba załagodziła upadek.
   - To... dobrze - odpowiedział powoli. 
       Szybko podeszła do leżącej 
kilka  metrów dalej torby i podniosła ją. Otworzyła drzwi pasażera 
zanim zdążył to zdobić Jose. 
   - To do jutra, Maximie - pożegnała się wsiadając do samochodu.
   - Do jutra, Aylin - powiedział cicho, gdy wyjeżdżali już z parkingu. 
       Gdy spojrzała w lusterko wsteczne zauważyła, że Maxim przyglądał się ich Astonowi dopóki nie zniknęli za zakrętem.  
   - Aylin! Wyglądasz wprost zachwycająco!
       Matka podeszła do królewny i 
uściskała ją lekko, całując powietrze wokół jej głowy w formie 
przywitania. Była piękną kobietą, ale Ali jakoś nigdy nie mogła się z nią 
dobrze porozumieć. Może to dlatego, że nie wychowywano jej tak, jak
 starszej siostry - beztrosko, ucząc tylko podstawowych rzeczy o 
państwie i wszystkim z nim związanym.  
   - Ależ dziękuję, matko - odpowiedziała, dygając przed nią lekko. 
       Wyprostowała się bardziej, 
aby suknia prezentowała się na niej lepiej. Była błękitna, a jej 
ozdobiony klejnotami gorset opinał ciasno ciało dziewczyny, wzmacniając w niej pewność 
siebie. W sukniach czuła się jak w zbroi - niezwyciężona. Tylko jeden, inny 
strój sprawiał wtedy, że miała się równie dobrze. Poprawiła składającą
 się z kilku warstw spódnicę. Materiał podstawowy pokrywała długa do 
ziemi warstwa tiulu. Następnie druga, krótsza warstwa tiulu, zakończona dekoracyjnym  motywem liści ozdobionych klejnotami. Ostatnia warstwa wykonana
 była z tego samego materiału co gorset (z satyny) i była ozdobnie 
pomarszczona i upięta. Wiedziała, że wygląda w niej świetnie. I nie 
widziała potrzeby żeby udawać, że tak nie jest. Siniaki i zadrapania 
po upadku ukryła pod warstwą makijażu. 
   - Aylin! Jesteś! - Caroline Laura Santos, starsza królewna, wbiegła do saloniku, w którym Ali została przywitana przez matkę. 
       Rzuciła się Aylin na szyję i 
uściskała serdecznie. Była rok starsza, ale miały prawie 
identyczne sylwetki. Caroline była trochę szczuplejsza i mniej 
umięśniona. Miała jaśniejsze włosy i szmaragdowe oczy. Jej skóra była 
jasna, a uśmiech wprost promienny. Zawsze wyglądała uroczo i słodko. Ali wiedziała,
 że z wyglądu nic jej nie brakuje, i że wiele dziewczyn może marzyć o takim wizerunku, ale Caroline to prawdziwa piękność. Przy tej radosnej osóbce to szarooka 
wyglądała na starszą siostrę. Była poważniejsza i nie miała w sobie jej 
beztroski. Nie mogła cieszyć się tak życiem, gdy wiedziała co ją czeka w 
przyszłości.
   - Również się cieszę, że cię widzę, Caroline.
 
      Usiadły przy stoliku, a królowa kazała służącej przynieść herbatę.
 Siostry siedziały obok siebie, a Caroline ciągle ściskała dłoń Aylin. 
  
 - I jak się tam żyje? Czy wszystko jest tak ciekawe jak to pokazują w 
telewizji? Poznałaś jakichś chłopców? Masz nowe koleżanki?
   - Powoli, Caroline. - Zaśmiała się młodsza królewna,
 widząc jej entuzjazm. - Życie jako zwykła dziewczyna jest zupełnie inne
 od życia królewny. Rzeczywistość nie jest tak kolorowa jak w telewizji,
 ale bywa interesująco. Tak, poznałam chłopców, ponieważ mam ich 
kilkunastu w klasie. I tak, można powiedzieć, że mam nowe koleżanki. 
   - To cudownie! - wykrzyknęła Caroline radośnie. 
   - Aylin, czemu nie odwiedziłaś nas w wolne dni? Nie było cię w domu od spotkania z delegacją z Uniki.
   - Wiem, mamo, i przepraszam. Ale w 
szkole mamy wiele lekcji i trochę trudno jest mi się do tego wszystkiego
 przyzwyczaić. To całkiem inna rzeczywistość i czasem zajmuje mnie 
zupełnie. 
   - Tak, rozumiem. 
   - Więc po co mnie wezwałaś, matko? 
   - Stwierdziłam, że z przyjemnością 
oderwiesz się od tego marnego, biednego życia - powiedziała królowa tonem 
wyraźnie sugerującym, że to wszystko powinno być dla córki oczywiste. - Powinnaś 
być mi wdzięczna za tę odrobinę pałacowego luksusu. 
   - Oczywiście, matko. Jestem. 
       Zawładnęła nią przemożna 
irytacja. Oderwano ją od zwykłego życia tylko dlatego, że matka chciała
 dać jej trochę luksusu, którego wcale nie potrzebowała. Ale nie mogła 
się na nią wściekać. Jej matka została wychowana w przekonaniu, że pałacowe wygody
 to wszystko, czego każda dziewczyna może oczekiwać od życia. Takie było
 po prostu jej rozumowanie.
       Aylin wiedziała, że gdyby nie eksperyment króla, 
byłaby do niej bardzo podobna. No może oprócz pałacowych luksusów, w 
głowie miałaby rządzenie krajem i sojusze międzynarodowe, ale na pewno 
nie zwyczajne życie nastolatki. 
   - Szach i mat, tato.
   - No i znów ze mną wygrałaś. Jak zawsze - dodał z uśmiechem król. 
       Siedzieli w gabinecie
władcy i grali w szachy. Po spotkaniu z matką i siostrą, Aylin przyszła do ojca.
 Danton wcisnął ją przed naradą z pałacową radą ministrów i doradców. 
Koło nóg królewny leżał Volt, śliniąc się obficie na specjalnie do tego 
przeznaczoną poduszkę. Gdy tylko go zobaczyła uśmiechnęła się na 
wspomnienie miny Maxima.
   - A ten twój konflikt, o którym wspomniałaś w liście? To coś poważnego?
   - Nie, tato. To taka zwyczajna szkolna sprzeczka. Poza tym, już wszystko w porządku. Dzisiaj nawet mi pomógł.
       Umyślnie nie mówiła, co się 
dokładnie stało. Ostatecznie nikt przecież nie odniósł poważniejszych 
obrażeń, a mówiąc o tym ojcu tylko zaniepokoiłaby go. 
   - To dobrze, Aylin.  
       Rozległo się pukanie do drzwi, a chwilę później ukazała się w nich siwa głowa Dantona. 
   - Królu. - Skłonił się. - Wybacz, że przeszkadzam, ale ministrowie czekają. 
   - Już wychodzę. - Dziedziczka podniosła się i uściskała ojca na pożegnanie. - Do zobaczenia, tato.
   - Do zobaczenia, Aylin.
   - A ty co tu robisz, starcze? - Danton zwrócił się gderliwie do swojego psa. - Miałeś siedzieć w pokoju.
   - Spokojnie, Danton. Już go zabieram. - Uśmiechnęła się i odwróciła, aby pomachać ojcu. - Chodź, Volt. Idziemy. 
       Pomocnik króla otworzył przed nią szeroko drzwi. Wyszła z gabinetu ojca z wielkim bernardynem u 
boku. Za drzwiami stali w rzędzie ministrowie oczekujący na audiencję. 
Gdy ich mijała skłaniali się przed nią. Gdy spojrzała na ostatniego z
 nich coś przyciągnęło jej uwagę. 
   - Dobry wieczór, wasza wysokość. - Pokłonił się niżej niż reszta.
   - Dobry wieczór, baronie Simons.
 
      Szła powoli dalej, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że coś, co 
zobaczyła, było szalenie podejrzane. Podrapała Volta za uszami.
   - A to psisko nadal nie daje królewnie spokoju?
   - Ja lubię jego towarzystwo. Dobrze 
wiesz, że jestem do niego bardzo przywiązana. I mów mi po imieniu. 
Przecież jesteś moim ojcem chrzestnym. 
        Mężczyzna uśmiechnął się szeroko. Dla 
wszystkich było zaskoczeniem, że ojcem chrzestnym przyszłej królowej 
został doradca króla. Ale władca stwierdził, że Danton jest dla niego 
jak brat, i skoro tak naprawdę rodzeństwa nie ma, to właśnie Danton zostanie chrzestnym Aylin. I tak się stało. Nikt nie dał rady odwieźć Christiana od tego 
pomysłu. 
Ali traktowała Volta jak prawdziwego przyjaciela. Urodził się w tym samym dniu co ona. I nadal żył. Uczyła się chodzić opierając się o jego grzbiet. Pilnował jej podczas przechadzek po ogrodzie. Wszyscy zgodnie twierdzili, że żyje chyba tylko ze względu na przywiązanie do dziewczyny. Psy rzadko dożywają osiemnastu ludzkich lat. A mimo podeszłego wieku, Volt zawsze cieszył się na widok królewny, i wybiegał do niej, chociaż coraz mniej się poruszał.
Ali traktowała Volta jak prawdziwego przyjaciela. Urodził się w tym samym dniu co ona. I nadal żył. Uczyła się chodzić opierając się o jego grzbiet. Pilnował jej podczas przechadzek po ogrodzie. Wszyscy zgodnie twierdzili, że żyje chyba tylko ze względu na przywiązanie do dziewczyny. Psy rzadko dożywają osiemnastu ludzkich lat. A mimo podeszłego wieku, Volt zawsze cieszył się na widok królewny, i wybiegał do niej, chociaż coraz mniej się poruszał.
   - A jak podoba ci się zwykłe życie, Aylin?
   - Jest zupełnie inne, niż przypuszczałam, ale cieszę się, że mam okazję zgłębić jego tajemnice. 
   - To dobre podejście do życia, Aylin.
   - Okaże się. - Uśmiechnęła się. - Muszę już wracać do Lotos. Poproś Kima aby uściskał ode mnie Hadesa.
   - Sam go od ciebie uściskam.
 
      Siedziała na ławce w 
ogrodzie. Było już późno, ale nie mogła spać. Obciągnęła w dół rękawy 
swetra. Spotkanie z matką wydawało jej się nudne. Królowa myślała tylko o
 
wygodzie. Nie przejmowała się tym, że jej córka właśnie poznaje ludzi, 
których 
największym zmartwieniem nie jest to, jaką suknię założyć do obiadu, 
tylko to, aby w ogóle ten obiad mieć. Matka zawsze była według niej 
trochę zapatrzona w siebie i w życie pałacowe, a teraz dodatkowo 
wydawała się Ali płytka i egoistyczna. Caroline była do niej podobna, 
ale też 
myślała o innych. Czasami bywała nawet za miękka i bezpośrednia. I 
Aylin wiedziała już, dlaczego ojciec powiedział, że ona się do tego 
eksperymentu nie nadaje. 
        Nie zgodziłaby się na 
noszenie spodni. Według niej spodnie były tylko dla mężczyzn, a w zwykłym 
życiu nie zawsze wygodnie jest nosić suknie. Gdyby ktoś ją obrażał, tak 
jak Ali obrażał Maxim, nie nauczyłaby się odpłacać mu tym samym, jak jej siostra się 
nauczyła, tylko płakałaby w łazience po każdej lekcji. Aylin wiedziała, że Caroline była
cudowna, ale jednocześnie za miękka na takie życie. Tu twardym trzeba 
się urodzić, lub nauczyć się tego w pierwszych latach życia, inaczej 
społeczeństwo cię przetrawi i zostawi krwawiącego na krawędzi nędznego 
życia.
       Jednocześnie nie mogła 
pozbyć się myśli, że w baronie Simonsie zobaczyła coś znajomego, co 
poznała dopiero w życiu w Lotos. Ale nie miała najmniejszego pojęcia 
co to było.
   - Królewno? - Ingrid pojawiła się w 
drzwiach tarasu. - Już północ. Tata mówi, że powinna panienka wejść już 
do domu i iść spać. Ale to tylko sugestia - dodała szybko. Nikt przecież
 nie chciał rozkazywać przyszłej królowej. 
   - Tak, wiem. Zaraz wejdę do domu.
       Popatrzyła w gwiazdy. Ale 
one przecież nie mogły jej nic odpowiedzieć. W końcu westchnęła i 
podniosła się z ławki. Ruszyła powoli w stronę domu. Zamknęła za sobą
 drzwi i poszła na górę. Nad pewnymi sprawami mogła przecież pomyśleć 
później. 
^^
OdpowiedzUsuńCo się cieszysz? :D
Usuńa co nie mogę??
UsuńMożesz, możesz ;)
UsuńKocham <3
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Ci się podoba ;)
UsuńPadłam :D Leżę i nie wstaję!
OdpowiedzUsuńSam tytuł niezwykle mnie zaintrygował, a to co zawarłaś w tym rozdziale niesamowicie mnie ubawił. Teraz nie mam wątpliwości! Aylin i Maxim! Nie ma innej wątpliwości! W sumie podziwiam trochę dziewczynę, bo nie daje się stłamsić. Ja bym pewnie spuściła głowę i przepuściła wszystkie uwagi bez komentarza, a Aylin jest bojowo nastawiona. Dobrze radzi sobie w tym normalnych świecie, pomimo że wychowywała się w całkowicie innych warunkach.
Przecież królewna nie może się poddać ;) a co do Aylin i Maxima... Nic nie jest przesądzone ;)
Usuń"Tu twardym trzeba się urodzić, lub nauczyć się tego w pierwszych latach życia, inaczej społeczeństwo cię przetrawi i zostawi krwawiącego na krawędzi nędznego życia."
OdpowiedzUsuńPięknie powiedziane...
Dziękuję :)
UsuńPowróciłam na Twojego bloga trochę poczytać :-D
OdpowiedzUsuńI dobrze, bo zajebisty jest!
Świetnie piszesz - bogate słownictwo, opisy. Po prostu chcesię czytać!
Ta suknia n akońcu - piękna.
A kłótnia z Maxm na początku mnie rozbroiła XD
Nie ma to jak lizanie, c'nie?
Ojej, coś czuję, że w tym opowiadaniu ten pies w końcu umrze i będzie straszna żałoba :-(
Moim zdaniem psy żyją naprawdę zbyt krótko...
Okey, lecę do następnego rozdziału - w końcu mam trochę do nadrobienia ;-D
xxx
Cieszę się, że do mnie powróciłaś ;)
Usuń